Nawigacja
Janusz Sikorski: Tajemnice zimowego wędrowca
Tajemnice zimowego wędrowca
/skrypt do zajęć z zastępowymi/


/Gawęda/

W piękny majowy dzień, wiele lat temu, drużyna którą prowadziłem wyruszyła raźnie ze schroniska na Klimczoku. Dzień zapowiadał się pięknie, świeciło słońce, przyroda wokół rozkwitała, śniadanie było niezłe. Humory świetne, wszak świat był taki piękny... Po mniej więcej pół godzinie marszu w ciągu dosłownie paru minut niebo zaciągneło się chmurami, temperatura spadła o dobre kilkanaście stopni i zaczął padać śnieg. Właściwie zaczął padać to złe określenie. To załamanie pogody trwało w sumie 6 godzin i napadało około metra mokrego, ciężkiego śniegu. Pierwszą moją decyzją było ukrycie się pod rozłożystymi i już dość gęstymi gałęziami świerka. W tym prowizorycznym schronieniu drużyna poprzebierała się w co tam kto miał. Różnie z tymi ubraniami bywało, ale generalnie w związku z tym że byliśmy drużyną turystyczną porządne buty, kurtkę oraz wełniany sweter miał każdy z nas. Kolejną decyzją (dziś wiem, że złą, ale jak to mówią, gdyby człowiek wiedział, że się przewróci to by sobie usiadł) było przeczekanie załamania pogody. Po godzinnym oczekiwaniu już wiedziałem, że postąpiłem źle, śniegu napadało już powyżej kolan, powoli musiałem myśleć o zmianie ukrycia. Gałęzie stawały się coraz bardziej obciążone, wkrótce mogła się któraś złamać i spaść na któreś z dzieci... No cóż, do celu mieliśmy jakieś 2 godziny, droga powrotna do punktu wyjścia (czyli do schroniska na Klimczoku) to jakaś godzina a więc... Wracamy.

Śnieg niestety padał cały czas i jakoś nie chciał przestać W oczach stanęła mi sytuacja sprzed ledwie kilku lat

- Pilsko, grudzień 1980 roku ... Po pewnym czasie, może po godzinie dotarli /jak im się wydawało/ na szczyt. Wicher uderzył w nich zabierając resztki ciepła. Śnieżne krupy biły po twarzy wciskały się pod powieki nie pozwalając otworzyć oczu. Małej Mariolce łzy same spływały po policzkach cała skostniała z zimna ledwo się poruszała. Irek po rycersku podarował jej swą kurtkę, sam został w dresie. Obrali kierunek i rozpoczęli zejście. Pierwszy szedł pan Krzysztof, za nim Irek i najmocniejsi chłopcy brnęli w śniegu, aby utorować drogę pozostałym. Jeszcze się trzymali dzielnie i szli, szli zagrzewani do walki przez swego trenera.

Zapadał zmrok. Około godziny 16 na ledwo widocznej ścieżce z mroku wyłoniła się tablica. Pełni nadziei, ożywieni podbiegli do tablicy - może dowiedzą się czy daleko jeszcze. Irek patrzył z niedowierzaniem. "Pozor..." tablica była w języku słowackim...

Leszek zwany Śledziem zaczął słabnąć. Koledzy wzięli go pod pachy, jednak on coraz bardziej się zataczał. Od tego momentu zaczęła się tragedia. Irek (Mistrz Polski juniorów w chodzie sportowym na 10 km dop. sikor) - jeden z liderów grupy, również opadł z sił. Dziewczęta zajęły się nim, a chłopcy Leszkiem. Około godziny 19 Irek zasypia na stojąco, koledzy niosą go dwie godziny zanim umrze na ich rękach. Pan Krzysztof rzuca się gorączkowo do akcji reanimacyjnej. Po pół godzinie zaprzestaje, zostawia sztywniejące ciało swego ucznia na śniegu, zbiera grupę i idą dalej. Idzie, a raczej snuje się grupa cieni, większość zaczyna majaczyć, również Marek majaczy coraz częściej potyka się, wreszcie ok. 4:30 upada. Trener jeszcze raz rzuca się do pomocy, ale chłopak nie daje już znaków życia, wysuwa się bezwładnie z rąk. To już trzecia ofiara. Pan Krzysztof siada na śniegu, milknie, jest całkowicie załamany. Chce zostać przy zmarłym na zatracenie. Młodzież też milczy przerażona, tylko wiatr, ten ich nieodłączny towarzysz nadal szaleje, ale i on przycicha jakby zdumiony swym dziełem zniszczenia. Wreszcie powstaje jakaś ciemna postać, za nim powstają inni, podchodzą do trenera, potrząsają nim.
- Panie trenerze... Nas jest jeszcze trzynastu nie chcemy umierać, chcemy żyć...

(opis tej beskidzkiej tragedii znajdziesz tu: Link

Otrząsnąłem się dość szybko. Byliśmy drużyną turystyczną, mieliśmy pionierki i getry (tak, te paskudne, niepotrzebne getry) a nie trampki, wełniane swetry i porządne kurtki przeciwdeszczowe, większość czapki i rękawiczki. Nie forsowaliśmy się do tej pory. Spoko, damy radę. Na razie przebijamy się do schroniska. Na początek zmiana szyku, tym razem na czoło najsilniejsi (oprócz przybocznego, on szedł na końcu i obserwował nasze maluchy, jako że szedł niemal ubitym traktem jego plecak stał się o 30 kg cięższy ;) ) Dziewczyny nie są gorsze, choć niby słabsze to jednak harpagany, ustalamy skład przedniej "gąsienicy" i zasady zmiany czoła - naprzód. Pierwsze pół godziny nie jest źle Trzymamy tempo niezłe, jak na zimową wędrówkę, dalej jest gorzej. Śnieg sięga do pasa, pokonanie każdych 100 metrów to niemal godzina kopania, pełzania, ubijania... Kurcze robi się nieprzyjemnie. Dochodzimy do małej kotlinki, o dziwo jest w niej zacisznie i nie ma śniegu. Przynajmniej na razie, wiatr w każdej chwili może zmienić kierunek i przestanie być przyjemnie. A więc nie będziemy tu nocować. Zero kocy, śpiworów czy nawet płacht. O karimatach jeszcze nikt nie słyszał... W takim razie trzeba się rozgrzać. Dziewczyny rozpalają ognisko i robią herbatkę z witaminką c, wzbogacamy ją wszystkimi słodyczami jakie mamy, każdy obowiązkowo nosił na taką chwilę "gorzką wedla" jako wyposażenie. W tym czasie chłopcy robią 3 pary karpli.

To była trudna decyzja, bo od tej chwili przednia "gąsienica" będzie się składała tylko z 3 ludzi. Buczynowe gałęzie dają radę, sznury sprawdziły się doskonale. Ruszamy dalej bo powoli robi się jeszcze ciemniej. Zaplanowałem sobie przerwy "motywujące" zapał i mocny duch to podstawa... Przerwy okazały się niepotrzebne. Raczej musiałem wszystkich hamować, zbyt duży wydatek energii w takiej sytuacji to spore kłopoty. Po jakimś czasie w końcu przestało padać, zdecydowanie szło się lepiej. Karple na przodzie ubijały śnieg całkiem nieźle... W końcu około 20 dochodzimy do schroniska. Wpadamy prosto na grupę goprowców przypinających narty. Radości co niemiara, w maju na Klimczoku nie było już posterunku. Okazało się że niezawodny kierownik schroniska, jak tylko zobaczył co się dzieje wezwał pomoc z pobliskiej Szyndzielni. Pomimo przygotowania kondycyjnego, świetnej znajomości trasy no i wyposażenia w narty... Dotarli godzinę przed nami, takiego załamania pogody jeszcze nie widzieli. To był jeden z najmilszych wieczorów w schronisku, jaki spędziliśmy w górach. Ciepły posiłek, suszące się ubrania, opowieści ratowników, którzy zostali, by nas sprowadzić na drugi dzień... Poważna rozmowa z szefem grupy GOPR, w której porównujemy nasz przypadek ze sprawą Pilska... słowa uznania ze względu na przygotowanie i dzielne dzieciaki, No ale to w końcu harcerze ....
Piękna przygoda, ale przecież mogło skończyć się inaczej...

/Informacje/

To tyle wspomnień, teraz troszkę informacji przydatnych podczas zimowych nocy na zewnątrz...

Zawsze trzeba pamiętać o oszczędzaniu energii. Im mniej jej wydatkujecie, tym więcej jej będziecie mieć. Wszystko trzeba kalkulować. Jeśli są w miarę sprzyjające warunki, trzeba rozpalić ogień. Gorąca woda zawsze się przyda. Chociażby do wykorzystania jej jako wkładu do termoforu. To podwójna korzyść. Wkładamy do śpiworka butelkę nagrzanej mocno wody i mamy kilka godzin ciepła, w dodatku rano mamy się czego napić. Jeśli jednak warunki są niesprzyjające, to trzeba rozważyć palenie ognia. Po prostu wydatek energii na próbę jego rozpalenia będzie większy niż przeczekanie nocy w śnieżnej jamie. Trzeba oszczędzać siły po to, by od wczesnego rana iść dalej do celu podróży. Im więcej energii poświęcimy na marsz tym dalej zajdziemy. Oczywiście zawsze jest granica wytrzymałości, jeśli się do niej zbliżamy może być konieczne rozpalenie ognia. Wtedy pamiętamy... Nie palimy ognia w jamie tylko przed nią i wiemy, że ogień roztapia śnieg, a woda z roztopionego śniegu musi się gdzieś podziać. Jeśli popłynie do jamy to rano możecie się obudzić w lodzie lub, co gorsza, możecie nie obudzić się wcale.

/Legowisko/

Kolejną sprawą jest przygotowanie legowiska. Przede wszystkim należy odizolować się od ziemi. Dobrze mieć pod sobą nawet 3 razy tyle co nad sobą. Nie zaszkodzi wyłożyć śniegu faszyną świerkową czy sosnową (tak z 6 centymetrów po ugniecieniu), jeśli idzie o ratowanie życia, trzeba ciąć to co trzeba. Najlepiej drobne gałązki, bo grube gałęzie poczujecie świetnie rano... Jeśli natomiast nocleg ten był wcześniej zamierzony powinniśmy mieć ze sobą dobrą karimatkę albo nawet 2. To należy nosić, bo waży niewiele a jest przydatne. Warto mieć też ze sobą małą składana alumatkę. Wkładamy ją sobie do śpiworka, oczywiście aluminiowa warstwą do siebie. Zawsze troszke ciepła wypromieniowanego z naszego ciała wróci do niego. Zresztą taka alumata ma więcej zastosowań. Np. w ekstremalnych sytuacjach może nam zastąpić folię NRC.

Po urządzeniu legowiska, trzeba zadbać o to, by nam nie wiało a więc staramy się (jeśli nie udało nam się znaleźć naturalnie chronionego miejsca) osłonić przed wiatrem. Jeśli śnieg jest mokrawy można z niego usypać wał, można ustawić osłonę z gałęzi i uszczelnić ją jakąś płachtą, pałatką czy czymkolwiek co mamy dostępne. Jeśli nie mamy niczego takiego, pozostają znowu świerkowe czy sosnowe gałęzie. Jeśli mamy wystarczający podkład na posłaniu, w taką ścianę możemy spokojnie wpleść nasza alumatkę. Jeśli jest dość materiału, możemy zbudować szałasik i zamiast uszczelniać go bez końca, przykryć folią NRC. Delikatnie by jej nie potargać, poprzykrywać gałęziami tak by nam jej wiatr nie porwał, Jeśli będzie prześwitywać tym lepiej. Nasz szałas będzie widoczny z góry a od środka srebrna strona będzie odbijać nam ciepło. Jeśli śpimy w butach, trzeba pamiętać o ich rozsznurowaniu.

Jeśli świadomie udaliśmy się na nocleg przy ogniu to nie powinniśmy zapomnieć o jakimś pokrowcu na śpiworek. Śpiwór trzeba przykryć czymś niepalnym, bo nawet jeśli nam się nie zapali od iskry to na pewno zostanie podziurawiony. Chyba że śpimy w jakimś wojskowym wynalazku którego poszycie jest ognioodporne. Niestety takie rzeczy są ciężkie, więc pozostaje nam inne zabezpieczenie.

/W namiocie/

Jeśli postanowiliśmy rozbić namiot to dobrze zabrać se sobą gwoździe zamiast śledzi. Co prawda ważą więcej ale dadzą się wbić w lód czy w zmarznięta ziemię a śledź... nie zawsze. Oczywiście gwoździe muszą być wystarczająco duże (tak około 20 cm)

Kładąc się spać trzeba zadbać o buty. Jeśli są mokre (a prawie na pewno są) i zostawicie je na mrozie to rano będziecie mieli spory problem z ich nałożeniem. Jeśli macie ogień i je suszycie... Uważajcie, widziałem już w życiu całkiem sporo butów z przetopiona podeszwą. Nieciekawa sprawa.

/Ubranie/

Kolejną rzeczą jest dobór ubrań. Są dwie drogi. Jeśli masz kasę... Ubierasz się w polar. Porządny firmowy. Oczywiście bielizna termoaktywna to podstawa. Koszulka i kalesonki, na to polar setka, a na wierzch 300. Wszystko firmowe. Jeśli nie firmowe, to z reguły żaden polar. Nie oddycha.
Jeśli natomiast z kasą krucho... To wcale nie musisz marznąć. Trzeba w takim przypadku unikać ubrań z bawełny. Bawełna przyjmuje do siebie wilgoć i ciężko ją oddaje. Wilgotne ubranie zapewnia słabą izolację. Ubieramy więc się w wełnę. Wełna przyjmuje wilgoć znacznie trudniej niż bawełna i szybciej schnie. Wełniane ubrania zapewniają naprawdę niezły komfort bytowania na zewnątrz zimą. Każdy logicznie myślący człowiek od razu wysnuje wniosek, że za ciepło też nie należy się ubierać. Jak jest za ciepło, to się pocimy, mamy mokre ubranie i robi się zimno. Zawsze trzeba ubierać się tylko tyle, by nie było nam zimno. Kolejną zimowa pułapką ubraniową są ubrania z membraną. Jak jest mroźno, wilgoć wydostająca się z naszego ciała przez polar czy wełniany swetr, zamarza po prostu zatykając pory dzięki którym membrana oddycha. Przez to wilgoć gromadzi się w warstwach naszego ubrania które stają się mokre i tracą swą izolacyjność. Jeśli nie pada lub mocno nie wieje, kurtka leży spokojnie w plecaku. Polar naprawdę daje radę.

Jedną z zasad budowy ludzkiego ciała jest posiadanie tkanki tłuszczowej, która oprócz bycia magazynem energii ma również za zadanie chronić nas przed zimnem. Jednak nie wszędzie mamy wystarczająca jej wystarczającą ilość. Dlatego zwracamy uwagę szczególnie na szyję, głowę, nadgarstki i wierzch dłoni, nogi od kolan w dół - wszędzie tam nie ma wystarczającej warstwy tłuszczu i mięśni, a przez to krew przepływająca tamtędy będzie mocno ochładzana.
Gdy tylko czujemy, że zaczynamy marznąć staramy się trochę poruszać, np. dołożyć drewna do ognia itp.. Krążenie się polepszy i najdalsze okolice naszego ciała otrzymają świeżą dawkę ciepła i energii.

/Ogień/

Kolejną sprawą jest sprawa ognia. Jeśli już palimy ognisko, to raczej takie "żarzące" niż "świecące". Idzie mniej opału, jest ciepło. Drewno przed dorzuceniem do ognia przesuszyć przy ognisku. Będzie mniej dymić. Zbieramy wcześniej zapas suchego drewna - przynajmniej dwa stosy wysokości 1 metra.

Jeśli chodzi o rozpalanie ognia zimą to jest tak wiele zasad i możliwości, że wymaga to osobnych zajęć, ale podstawy są takie: Zaczynamy zwykłym stożkiem, czyli cienkie kawałki drewna oparte na jednym lub dwóch grubych kawałkach drewna, pod spodem coś łatwopalnego np. kora brzozy, wióry z korzenia itp. Rozpala się dość łatwo i stosunkowo szybko mamy odpowiednią ilość żaru do przygotowania posiłków i zagotowania wody. Jeśli ognisko ma się palić całą noc przerabiamy troszkę jego typ na coś pośredniego pomiędzy syberyjskim a gwiazdą. Trzy - cztery grube kawałki drewna ułożone w gwiazdę, naprzeciwko siebie i stopniowo podsuwane do środka. Mała ilość ognia i dość dużo żaru. Jeśli nam się zdarzy przysnąć i ogień nam przygaśnie to dobrze mieć przygotowany wcześniej "pakiet ratunkowy dla ognia", czyli wiązkę cieńszych podsuszonych gałązek pomieszanych z innymi łatwopalnymi materiałami.... No i co jakiś czas dokładamy grube kawałki. Rano korzystając z żaru reanimujemy ognicho znowu stożkiem, i gotujemy herbatkę. Jeśli nie mamy niczego, aby ja zaparzyć wrzucamy trochę igieł sosnowych. Mają sporo witaminy c i nie tylko. Zrywamy same końcówki gałązek.

/Jedzenie/

I tak przeszliśmy do jedzenia. Przygotowanie posiłków zimą na ogniu to temat na osobne zajęcia, a więc tu wspomnimy sobie tylko o tym co należy ze sobą zabrać zimą w las...

Przede wszystkim jedzenie mocno kaloryczne: czekolada, chałwa, jakieś marsy czy snikersy (tak milki waye też mogą być), smalec, boczek, rodzynki, bombonierka dla teściowej czyli - cukier w kostkach, poza tym kostki rosołowe, zupki chińskie, jakieś puree z cebulką i boczkiem... Na tym da się przeżyć, jednak jeśli jedziemy na dłużej, to warto coś sobie ugotować. To może być np. ryż błyskawiczny albo kasza kus kus, jakiś gotowy sos, boczek czy kiełbasa... Jest szybko gotowe, a że głód to najlepsza przyprawa, to i smacznie ;).

/Pierwsza pomoc/

Po pierwsze - lepiej zapobiegać, niż leczyć.
Powstawanie odmrożeń wiąże się niekoniecznie tylko z temperaturą otoczenia nazywaną "mrozem" - może to nastąpić nawet w temperaturach dodatnich np. +10°C (niska temperatura, wilgoć, wiatr + czasem: lokalne ograniczenia krążenia krwi, np. przy zbyt ciasnych butach).
Odmrożenia wiążą się z upośledzeniem krążenia, głównie w ośrodkach peryferyjnych ciała. Organizm jest nastawiony na ochronę pracy mózgu i jak najdłuższego zapewnienia mu optymalnych temperatur.
Pamiętamy zatem o ochronie słabo ukrwionych i najmniej chronionych tkanką tłuszczowa i mięśniami części ciała. Dlatego ważna jest głowa. To na niej mamy uszy, nos, policzki... Kolejne będą końcówki kończyn, a więc palce rąk i nóg. Należy zwracać uwagę na przysłowiowe 10 par skarpet i co za tym idzie ciasne buty ! Buty podczas wędrówek powinny być o 1 - 1,5 numeru większe! Nogi puchną i ,,normalny" rozmiar - staje się za ciasny - co skutkuje ograniczeniem krążenia i odmrożeniem. Warto mieć mniej skarpet, a większy luz w bucie. Pamiętamy, że tak naprawdę musimy się izolować od podłoża, a więc jeśli już, to dodatkowa wkładka, nawet ze złożonej gazety. Nie doprowadzać do odwodnienia!- Pić tylko ciepłe płyny. Zdjęcie rękawiczek na mrozie i dużym wietrze - parę minut i żegnamy końce palców.
Na szczęście dziś już nie każde odmrożenie to amputacja. Niektóre rzeczy da się wyleczyć.
Należy przy tym wiedzieć, że jeśli zamarzną nam np. palce... To lepiej ich nie rozmrażać, tak długo, aż znajdziemy się w pewnym i bezpiecznym schronieniu. Bo jeśli odmrożone części ciała ponownie zamarzną niechybnie doprowadzi to do nieodwracalnych uszkodzeń tkanek. Więc bez paniki bo jak stracisz głowę, to stracisz życie.

Jak się już nam zdarzy, to miejsca odmrożone muszą być znów dobrze ukrwione, a więc trzeba rozluźnić sznurowadła, usunąć ciasne skarpety czy rękawy. Nie bawimy się w żadne przekłuwanie odcisków. Lepiej nie naruszać niepotrzebnie integralności naszej skóry. Przy nadmiernym schłodzeniu ciała oraz przy odmrożeniach nie wolno stosować żadnego nacierania śniegiem. To daje odczucie ciepła, ale w sumie przecież ochładza, przecież zbyt zimne części ciała. Człowieka w stanie hipotermii należy najpierw wyprowadzić w miejsce cieplejsze (jeśli się da) i powoli rozgrzewać poczynając od... centrum ciała, tj. od powłok brzusznych (kiedyś polecano np. przytulenie się dwóch osób, dziś poleca się raczej jak najcieplejsze okrycie, nie uciskające jednak i dające możliwość dobrego przepływu krwi, obłożenie poszkodowanego źródłem ciepła np. butelki z wodą o temperaturze nie przekraczającej wysokości "najwyższej dopuszczalnej gorączki", tj. +42°C).

Ogrzewanie tylko nóg lub rąk może spowodować szok, jeśli mamy do czynienia z wystudzeniem całego organizmu. Żadnego intensywnego nagrzewania tuż przy ognisku!
Wszystko powoli i delikatnie ... Oczywiście o wezwaniu pomocy nawet nie wspominam, bo jeśli tylko się da to od tego zaczynamy.

/Uwagi dodatkowe/

Unikamy nadmiernego zmęczenia i odwodnienia organizmu, staramy się utrzymać w dobrej kondycji psycho-fizycznej, nie robiąc więcej niż jest to aktualnie i najbliższą przewidywalną przyszłość potrzebne.

Jeśli nie musimy nie wychodzimy powyżej górnej granicy lasu. Tam mocniej wieje, pada i z reguły jest więcej śniegu.

Dobrze zimą nosić ze sobą palnik z kartuszem oraz metalowy kubeczek (owszem, w papierowej torebce da się zagotować wodę ale pić herbatkę z niej trudno ;) )

Należy mieć ze sobą wysokokaloryczne jedzenie, czekolada czy batoniki nie są złe, ale smalec jest lepszy.

Dobrze mieć płachtę biwakową albo coś co ją zastąpi.

Alumata 3mm zajmuje b.mało miejsca, waży 45 gram a w razie potrzeby zastąpi nam NRC.

Wędrując po górach trzeba wstawać jeszcze w nocy tak by wychodzić najpóźniej o brzasku.

Jeśli gotujemy na gazie i w namiocie... Nie klęczymy bezpośrednio na podłodze. Nie tylko kolanom to zaszkodzi, ale od ich ciepła wytopią się nierówności w śniegu pod podłogą namiotu i rano poczujecie to dokładnie w plecach...

Śpiąc w namiocie pamiętamy o wentylacji (a jeśli w nim gotujemy to w ogóle wentylacja musi być jeszcze lepsza). Bo co prawda ciepło ucieka, ale wilgoć strasznie męczy, a w ostateczności nawet zabija.

Janusz Sikorski


-------------------------------------------------
Nr HR-a: 1/2010

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

1
sikor dnia stycznia 22 2012 17:49:36

22 stycznia 2012. Największa akcja ratunkowa Beskidzkiego GOPR. Ludzie z klubu wysokogórskiego (25 osóCool: Jesteśmy gotowi na takie warunki... Zastępca Naczelnika GOPR: Na takie warunki nie da się być gotowym. I to chyba najlepsza puenta ( Chociaż gdyby mieli karple....)

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.