Nawigacja
Wilk Samotnik, Kapadocja, kraina trzech wulkanów, rzeźbionego tufu i fantastyki.
O Kapadocji marzyłem od lat. Zdjęcia i filmy stwarzały wrażenie czegoś tak odbiegającego od stereotypów, tak innego i niezwykłego w wyglądzie, że musiałem wreszcie jedną ze swych wędrówek tam skierować.
"Kapadocja leży we wschodniej części Azji Mniejszej, na Wyżynie Anatolijskiej, między miastami: Kayseri, Nevşehir i Nigde na terenie Parku Narodowego Göreme. Miliony lat temu gwałtowna erupcja wulkanów Mt.Erciyes (starożytny Argeus, 3917 m n.p.m.), Mt.Hasan (3263 m n.p.m.) i Mt. Gölü pokryła obszar płaskowyżu w okolicy Nevşehir tufem, lawą i popiołem. Wiatr i deszcz spowodowały erupcję kruchych skał tworząc spektakularne, surrealistyczne krajobrazy skalnych stożków, pinakli, "grzybów", wąwozów, grot i kanionów. Miejscowi nazywają te fascynujące formy czarodziejskimi kominami.
Początkowo tereny Kapadocji zamieszkiwali bliżej nieznani Hatyci - prawdopdobnie spokrewnieni z dzisiejszymi ludami kaukaskimi. Potem (od ok. 1800 p.n.e.) zaczęły przenikać ludy indoeuropejskie tworzące państwo Hetytów. W połowie VI w. p.n.e. Kapadocję opanował Krezus. W 546 r. p.n.e. dołączyła do monarchii perskiej - wtedy to pojawiła się dzisiejsza nazwa pochodząca z języka perskiego, a w 333 p.n.e. została zajęta przez wojska Aleksandra Wielkiego. Kolejnymi władcami byli jego następcy Seleucydzi. Następnie usamodzielniony w wyniku walk wewnętrznych region, ulegał wpływom greckim. W 17 r. n.e. Tyberiusz przekształcił Kapadocję w prowincję rzymską. Były to lata burzliwego rozwoju. Już w I w. na jej terenie powstawały pierwsze gminy chrześcijańskie (IV w. św. Bazyli Wielki - eremy pustelnicze). Liczne wspólnoty zakonne wykuwały w skałach kościoły i klasztory. VI w.to najazdy Arabów. W XII w. Kapadocję opanowali Turcy seldżuccy, a później Turcy otomańscy. "
Tyle popularny przewodnik. Nawet taki encyklopedyczny tekst brzmi ciekawie, prawda ?
O czwartej rano, w sześć osób wsiadamy do wynajętego busa z kierowcą (czysty interes!) i przez niebotyczne góry Taurus kierujemy się w głąb kraju. Zadziwiające, drogi znane mi z poprzednich lat zamieniły się we wspaniałe szosy, a w mijanych miasteczkach charakterystycznych domów z wypalanej na słońcu cegły jak na lekarstwo. Wszędzie nowe domy, liczne firmy, urządzenia zraszające pola i ogrody, słowem Turcja rozwija się w tempie zadziwiającym i w niczym nie przypomina kraju sprzed dziesięciu, piętnastu lat. Po śniadaniu w czyściutkiej i bardzo europejskiej restauracyjce dojeżdżamy do Konyi, witani przez ćwiczące na niskich wysokościach F 16, które gdzieś w okolicy w zakładach Tusacs są budowane.
Konyia, to miejsce pielgrzymek do sanktuarium Mevlany, twórcy zakonu tańczących Derwiszy. Dawna stolica Sułtanatu Seldżuków zapełniona jest interesującymi dziełami wczesnej sztuki tureckiej i islamskiej. Muzeum Mevlany, zlokalizowane jest koło meczetu zbudowanego przez wielkiego Sinan za panowania Sułtana Selima II w XVI w. Budynek ten zamieszkiwał niegdyś Mevlana Rumi. Muzeum okazuje się bardzo interesujące, pełne przepięknych inkunabułów i starodruków oraz zapierających dech perskich dywanów modlitewnych. Mnie zafascynowali ludzie, widać różnice kulturowe, jak i zróżnicowany stosunek do obyczajów religijnych niespotykany w innych krajach arabskich. W pewnym momencie nasz wzrok przciągnął otoczony ochroniarzami wysokiej rangi duchowny muzułmański, w szatach charakterystycznych dla wiadomości z Iranu.
Z Konyi popędziliśmy prosto w kierunku wielkiego ośnieżonego szczytu wulkanu, jednego z trzech, które stworzyły Kapadocję swą erupcją, zaściełając równinę grubą warstwą miękkiego tufu. W tym tufie, wiatry, woda i człowiek wyrzeźbili niezwykłę, niepowtarzalne dzieło, na powierzchni i pod ziemią. Dojeźdżamy do małej wioski, w której znajduje się jedno z kilkunastu podziemnych miast Kapadocji. Najwieksze z nich sięga czterdziestu kondygnacji i kończy się na poziomie podziemnej rzeki. My postanowiliśmy zwiedzić mniej znane miasto, by uniknąć tłumów. Schodzimy wyrytymi w tufie korytarzami i schodami. Mijamy sale, komory, których przeznaczenia można się tylko domyślić. Kuchnie, bo osmalone ściany, wyrzeźbione wielkie zbiorniki na żywność, labirynt w którym bez trudu można by się zgubić bez strzałek. Co kawałek zdumiewajace grodzie - w specjalnych korytkach okragłe trzymetrowe kamienie "młyńskie" służące zamykaniu podziemi na wypadek napadu. Wyjaśnia się obronna rola miast, w których w czasie najazdów chroniła się ludność. Poszczególne poziomy, to kolejne stulecia. Szósty, siódmy poziom, to chrześcijanie, co można poznać po zachowanych kaplicach.
Pełni wrażeń zaliczamy kilka zdumiewajacych dolin z charakterystycznymi stożkami. Jedna z dolin, to cała wioska z wydrążonymi w stożkach domami , jest trochę dostawionych domów, ale mieszkania w skałach wcale nie są opuszczone. W urwisku wydrążony dawny kościół, z resztkami bizantyjskich w wyrazie malowideł, kolorystycznie zachowanych , ale z podrapanymi obliczami. Zajeżdżamy do hoteliku, który zaskauje nas komfortem. Skwapliwie korzystamy z basenu i bardzo smacznej kolacji. Ceny zdumiewajaco niskie. Rano budzi nas nasz kierowca, by wyjść prze hotel z aparatami. Widok zaiste zdumiewający. Nad niedaleką doliną Goreme istny zlot balonów. Naliczyliśmy grubo ponad sto balonów na ogrzane powietrze. Ten niesamowity widok to poeranna atrakcja Kapadocji. Za sto (sic !) euro od osoby można podziwiać cuda tej krainy przez blisko trzy godziny. Nasi przyjaciele z Zakopanego skusili się na taki lot, i mimo horrendalnej ceny wrócili szczęśliwi i półprzytomni z wrażeń.
Kolejny etap na szlaku, dolina Goreme. Miasto wydrążonych "grzybków" , na skraju doliny cała ogromna twierdza wydrążona od wewnatrz w skale i niewiarygodne muzeum wspaniałych, ryrtych w tufie kościołów, z zachowanymi w większości malowidłami. Krążymy po tym niezwykłym świecie, nie wiedząc, czy podziwiać niezmierzone szeregi rzeźbionych od środka domów, filmować piękne wnętrza kościołów, czy oddać się piciu aromatycznej kawy na trzecim poziomie mieszczącej się w "grzybku" kawiarni.
Wieczorem zatrzymujemy się w hotelu mieszczącym się w całości w malowniczych skałach. Nasze pokoje to skalne komory z super nowoczesnymi łazienkami i oknami, nie mówiąć o stojącej pod ścianą plaźmie. Kolacja wspaniała, dużo jarzyn i lokalnych potraw. Pijemy ulubiony turecki napój, ajran. Coś w rodzaju kefiru, chłodzonego i posolonego. Pyszności.
Rano, po treściwym śniadanku i zapłaceniu wcale nie wygórowanego rachunku jedziemy do kolejnych dolin, podziwiać zupełnie odlotowe formacje skalne, "terakotową armię" , niezliczone osady w kamieniu i wytwórnie onyksu, oferujące za bezcen niezwykłe wyroby, których cena skacze w postępie geometrycznym w drodze na wybrzeże. Trzy dni w Kapadocji to za mało, by zobaczyć wszystko, co warto.
Ta kraina dysponuje już infrastrukturą umożliwiającą "backpackers", czyli wędrownikom, taniutką wyprawę, dzięki licznym polom namiotowym i hostelom młodzieżowym. A do Turcji można się dostać tanimi liniami z Polski bez problemu. Na miejscu autobusy są bardzo tanie, żywność też. Cóż jeśli marzycie o życiowej podróży w krainę baśni, to Kapadocja jest nawet czymś więcej.
Wilk Samotnik



Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.