Nawigacja
Maciej Pietraszczyk: Od specjalności do społeczeństwa obywatelskiego
Punkt wyjścia

Socjolog, profesor Jacek Kurczewski, w wywiadzie dla miesięcznika "BROŃ" przed kilkoma laty zauważył dość charakterystyczne zjawisko. Otóż w życie społeczne poprzez przynależność do różnych organizacji społecznych zaangażowanych jest około 20% polskiego społeczeństwa. Uwzględniając niemowlaki i małe dzieci możemy mówić o mniej, niż 7 milionach osób chcących czynnie brać swoje sprawy w swoje ręce. Przy czym trzeba pamiętać, że wśród tych 20% są np. hodowcy gołębi, których aktywność społeczna jest w istocie żadna. Oznacza to, że realnie aktywny jest może co szósty Polak.
Sytuacja ta przekłada się w sposób prosty na wiele różnych kwestii. Od polityczno-wyborczych, gdy społeczeństwo mobilizuje się do jakichkolwiek działań tylko przy okazji wyborów, po przyziemne jak wspólne zrobienie czegoś, co służyć może całej wspólnocie lub choćby któremuś z jej członków.
W efekcie postępuje coraz bardziej rozwarstwienie na bierne rprzypadkowe społeczeństwo- i aktywnych przedstawicieli aparatu państwowego. Według koncepcji Marka Migalskiego na poddanych i władzę.
Stan taki jest pozostałością systemu komunistycznego, w którym każdy przejaw społecznej aktywności był natychmiast ideologizowany i upaństwawiany. Ponieważ na wszystko trzeba było mieć zezwolenie, zgodę, akceptację, powstawała, pomimo szermowania słowem "obywatel" sytuacja faktycznego poddaństwa, w której rolę feudalnego pana zajmował urzędnik. Wyrażało się to protekcjonalnym: "my się tym zajmiemy".
Zmiana systemu politycznego w Polsce nie zmieniła tej sytuacji. Po krótkim - na początku lat 90-tych - zaangażowaniu wszystko wróciło na swoje tory, czyli podział na "naszych" i "onych". Podział - jak w latach 80-tych mający charakter mentalnej wojny. W efekcie powstaje sytuacja patologiczna: z jednej strony aparat państwowy traktujący społeczeństwo jak zakładnika, a z drugiej społeczeństwo traktujące władzę jak okupanta.
Pisząc "społeczeństwo" nie mam tu myśli ogółu ludności zamieszkującej dane terytorium, ale właśnie grupę społeczną posiadającą wspólną tożsamość i samoświadomość oraz zdolność do wyznaczania sobie celów i mobilizacji z zamiarem ich osiągnięcia. Jest więc złożone z jednostek, których świadomość wykracza poza własny interes, a raczej dostrzega własny interes w realizacji interesu wspólnego i są te jednostki zarówno zdolne jak i gotowe do brania na siebie odpowiedzialności za funkcjonowanie wspólnoty. W tym znaczeniu społeczeństwem nie byli "tutejsi" zamieszkujący kresy II Rzeczypospolitej, bo pozbawieni byli wszystkich czterech wyznaczników społeczności. Cechy społeczeństwa zatraciła także część warstwy szlacheckiej u schyłku XVIII wieku, gdyż nie była ona zdolna wyjść w swoim myśleniu poza doraźny interes prywatny. Zamiast utożsamiać dobro prywatne z dobrem ogółu utożsamiała dobro ogółu z dobrem prywatnym. Miejsce dewizy "to jest dla mnie dobre, co służy Rzeczypospolitej" zajęła zasada: "to jest dobre dla Rzeczypospolitej, co służy mnie".
Nie stosuję więc modnego ostatnio określenia "społeczeństwo obywatelskie", bo społeczeństwo nie-obywatelskie po prostu nie istnieje.

Naczynia połączone

Ruch i struktura współpracując warunkują siebie nawzajem. Ruch bez choćby szczątkowej struktury jest anarchistyczną ruchawką, a struktura bez ruchu, którego jest wyrazicielem - staje się po prostu zbędna. Ruch jako że jest spontaniczny - stale dąży do podporządkowania sobie i ograniczenia przewidywalnej struktury, a ta z kolei odruchowo wchodzi na pola, gdzie ruch słabnie.
W zdrowym układzie, gdzie struktura jest rzeczywiście wygenerowana przez ruch i ma cechy przystosowujące ją do wymogów ruchu, tam te korelacje są harmonijne, a wzajemne "przepychanie się" spontaniczne i płynne.
Tam jednak, gdzie struktura jest narzuconym odgórnie na ruch kagańcem, istnieje między oboma podmiotami konflikt. Struktura sztucznie stara się generować ruch uzasadniający jej istnienie, a ruch z kolei albo zamiera, albo ucieka poza strukturę w różne formy emigracji.
Klasyczna, oświeceniowa koncepcja traktuje społeczeństwo jako ruch, który generuje z siebie służebną strukturę - państwo. W takim układzie społeczeństwo-ruch i państwo-struktura pozostają we wzajemnej symbiozie uzupełniając się. Struktura ma tyle władzy, na ile pozwala jej ruch, a tam, gdzie nie sięga państwo puste pola wypełnia spontaniczna aktywność społeczeństwa.
Model taki został zrealizowany głównie w krajach anglosaskich, ale też istniał choćby w I Rzeczypospolitej, czego wyrazem była dewiza, że "nie rządem Polska stoi, lecz wolnością jej obywateli". Dewiza ta wyrażała główną ideę twórcy I Rzeczypospolitej, Jana Zamoyskiego, iż istotą siły państwa nie jest struktura i idąca za nią przemoc, ale wolność i swobodna aktywność jego obywateli. Charakterystyczne jest, że wszystkie te państwa zostały wygenerowane oddolnie przez spontaniczne ruchy obywatelskie, a rola władzy państwowej była w nich od początku ograniczona. Były to więc typowe państwa obywatelskie, stanowiące własność obywateli, słusznie zasługujące na miano rzeczypospolitych.
Inny model wytworzył się w państwach budowanych odgórnie, gdzie to struktura wypełniała się sztucznie stymulowanym społeczeństwem. W skrajnym przypadku o takim państwie można mówić w przypadku Rosji, Chin, czy też innych systemach o rodowodzie totalitarno-biurokratycznym lub postkolonialnym, np. państwach latynoamerykańskich. Ich cechą charakterystyczną jest generalnie społeczna bierność, wręcz apatia. Społeczeństwo jako ruch nie istnieje, a na obszary w sposób naturalny zajmowane przez aktywność społeczną wchodzi struktura, której przedstawiciele arbitralnie decydują o kierunkach rozwoju sztucznie stymulowanego ruchu-społeczeństwa. Nie ma przy tym większego znaczenia, czy członkowie aparatu władzy są szczerymi demokratami, czy totalistami. W społeczeństwie poddanych mogą działać tylko poprzez przymus i nakaz, nigdy poprzez spontaniczną aktywność społeczną. Co gorsza, w społeczeństwie takim, co można zaobserwować w państwach islamskich, ale miało miejsce także w Europie w latach 30-tych zeszłego wieku, spontaniczna aktywność społeczeństwa może kierować się nie do wolności, ale od wolności. W efekcie powstaje paradoks Turcji, gdzie jedynym gwarantem demokracji jest armia wymuszająca zbrojnie demokratyczne i obywatelskie reguły. Oddanie władzy społeczeństwu prowadzi natomiast wprost do islamistycznej dyktatury.

Polska jako państwo postkomunistyczne posiadające jednak długą tradycję obywatelską znajduje się w stanie pewnej schizofrenii. Z jednej strony obserwujemy wszystkie cechy państwa poddańczego takie jak sztuczne generowanie społecznej aktywności przez strukturę (choćby huczne i pompiaste obchody rocznic narodowych), czy wchodzenie struktury w pola normalnej aktywności ruchu. Z drugiej jednak widać większe lub mniejsze próby spontanicznego samoorganizowania się społeczeństwa i odzyskiwania właściwej dla ruchu roli i miejsca. Rywalizacja ta ma - jak już wspomniałem - charakter wręcz konfliktu, wyrażającego się najostrzej na poziomie relacji obywatel - policjant.


Wietnam wielkomiejski

Amerykański żołnierz jadący do Wietnamu był przekonany słusznie, że jedzie bronić wolnego świata przed komunistycznym zagrożeniem. Na miejscu jednak okazywało się, że nie jest to takie proste. Przede wszystkim w warunkach wojny terrorystyczno-partyzanckiej nie istniała możliwość łatwego odróżnienia tych, z którymi walczył od tych, których bronił. W efekcie na wszelki wypadek amerykańscy żołnierze każdego Wietnamczyka traktowali jak potencjalnego wroga, co w społecznym odbiorze z sojuszników szybko przekształciło ich w okupantów.
Z drugiej strony zwykły Wietnamczyk miał do wyboru komunistycznego partyzanta, często sąsiada lub członka rodziny, którego co prawda uważał za bandytę, ale który był "swój" lub obcego, aroganckiego i traktującego go jak wroga przybysza zza oceanu. Efekt był oczywisty. Społeczeństwo wietnamskie, choć wcale nie kochało Vietcongu zwróciło się przeciw Amerykanom zachowując co najmniej wrogą bierność.
Dokładnie identyczna sytuacja panuje na ulicach polskich miast. Funkcjonariusze oddziałów prewencji Policji są najczęściej mieszkańcami innego miasta, niż to, w którym służą, wielu (może nawet większość) pochodzi z małych miasteczek i wsi okalających wielkie metropolie. W dużym mieście czują się źle, nie rozumieją go i nie potrafią się w nim poruszać. Dodatkowo przełożeni rozliczają ich z "wyników", czyli ilości wylegitymowanych, zatrzymanych i ukaranych mandatami. W polskim systemie służb mundurowych można dostać nagrodę za to, że nałożyło się mandat. Oczywistym jest więc, że policjant wychodzi na ulice nie po to, żeby pilnować spokoju obywateli, ale po to, żeby "łapać przestępców". W dodatku ma to robić w nieznanym sobie, nie rozpoznanym środowisku, którego nie rozumie. Wie że szkolenia, że szerokie spodnie i bluzę z kapturem nosi blokers, a blokers pali marihuanę. Zatrzymanie za posiadanie narkotyków, to duży "wynik". Skutek jest taki, że policjant legitymuje "jak leci" wszystkich młodych ludzi w luźnych spodniach i bluzach z kapturem ignorując zupełnie fakt, że w pewnych dzielnicach ubierają się tak wszyscy bez względu na to, czy należą do gangu, czy nie. Inne zjawisko, to mylenie blokersów z dresiarzami, choć obie te grupy wzajemnie się nie znoszą.
Skutek jest taki, jak w Wietnamie. Współpraca z Policją jest traktowana jak kolaboracja z okupantem i tak samo karana. Młodzież, dla której państwo uosabia policjant, traktuje swoje państwo jako strukturę obcą, narzuconą, okupacyjną.
Tę dwubiegunowość dla swoich politycznych celów podtrzymała "Gazeta Wyborcza", która w okresie rządów nieakceptowanej przez redakcję opcji politycznej przeciwstawiła społeczeństwo obywatelskie państwu. W ten sposób utrwaliła istniejącą już schizofreniczną sytuację.
Istota problemu tkwi w tym, że aktywność społeczeństwa z roku na rok słabnie. Masowy udział młodzieży w tegorocznych wyborach był nie normą, a ewenementem. Czymś na kształt zrywu, "narodowego powstania" młodych ludzi chcących w ten sposób zakomunikować to samo, co ich poprzednicy w latach 1830, 1864, 1905, 1914-18, 1939-44, 1956,1968, 1970, 1980-81 i 1986-89. Że swoje miejsce na Ziemi widzą tu, w Polsce, że nie chcą robić kariery w Irlandii na zmywaku, ale u siebie, że bycie obywatelem państwa polskiego ma dla nich wartość. Jeśli i tym razem spotka ich zawód, pojawi się kolejna fala emigracji.
Tymczasem ich młodsi koledzy są jeszcze mniej od nich aktywni, jeszcze mniej otwarci, jeszcze bardziej apatyczni. Wraz z wygasaniem społeczeństwa-ruchu rozpanosza się struktura-państwo. Jak pisze w "Gazecie Polskiej" Alicja Dubniewicz "Ingerencja systemu w życie obywateli jest tak duża i drobiazgowa, że nawet uświadamianie dzieci stało się powinnością państwowego szkolnictwa. W dzisiejszym społeczeństwie nie ma już miejsca na wolność, odpowiedzialność i solidarność, państwo swoim obywatelom organizuje życie od kołyski aż po grób /!/ Obywatel nie musi się już o nic troszczyć, nie musi się starać ani zabiegać o wzajemność swoich braci. Toteż się nie stara.


Zwolnieni z odpowiedzialności

W ten sposób polskie społeczeństwo przekształcane jest ze społeczeństwa obywatelskiego, jakim jeszcze w 1989 roku usiłowało być, w społeczeństwo poddanych, których aktywność ogranicza się do "spełniania obywatelskiego obowiązku" udziału w wyborach. We wszystkich innych sprawach odpowiedzialność na siebie bierze państwo.
- Proszę nic nie robić, to nasza sprawa - słyszy często obywatel usiłujący w jakiś sposób zwiększyć swoje bezpieczeństwo. Człowiek, który samodzielnie złapał złodzieja naraża się na szykany i oskarżenia w tym nawet o utrudnianie śledztwa. Jednocześnie człowiek ten chcący zgłosić Policji przestępstwo z jednej strony narażony jest na kontakt z machiną biurokratyczną, a z drugiej na obojętność przedstawicieli władzy. To tylko pogłębia poczucie alienacji i popycha do bierności. Skoro za coś odpowiada "pan władza", to po co szary poddany ma się tym przejmować?
Te postawy przekładają się na inne dziedziny życia. Brak aktywności społecznej ludzi wynika z faktu, że nie czują się oni za nic odpowiedzialni. Z tego wynika zresztą sukces Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka. Pod jego kierunkiem ludzie choć raz w roku za coś odpowiadają. Coś wymiernego, namacalnego od nich zależy.
Wyjątkiem od tej reguły jest dziedzina ratownictwa, ale też nie do końca. Owszem, Państwowa Straż Pożarna ma zaplecze społeczne w postaci Ochotniczych Straży Pożarnych, ale w porównaniu np. ze Szwecją, gdzie działa kilkadziesiąt organizacji ratowniczych skupiających 5-6 krotnie więcej osób, niż pracuje w zawodowej straży pożarnej, i tak wyglądamy nie najlepiej. Do roli symbolu może urosnąć klasyczna sytuacja podczas wypadku drogowego, kiedy młody ratownik bierze się do udzielania pierwszej pomocy, na co słyszy:
- Pan go/ją zostawi. Przyjedzie pogotowie, to się zajmie.
No właśnie, jest odpowiednia państwowa służba, a my jesteśmy zwolnieni z odpowiedzialności.

Jeszcze gorzej sprawa wygląda, gdy przyjrzymy się szeroko rozumianemu bezpieczeństwu, stanowiącemu w istocie podstawę legitymizacji państwa i jego systemu politycznego. Tu po prostu żadnego współdziałania nie ma, a wszelkie inicjatywy aktywności społecznej mającej na celu ochronę bezpieczeństwa obywateli władza traktuje podejrzliwie jako próby zamachu na swój monopol.
Prawda tymczasem jest taka, że bez oparcia w społeczeństwie służby policyjne są głuche i ślepe, a zatem bezradne.
O ile w Polsce terroryzowani przez bandziora rolnicy mogą go tylko po cichu zatłuc widłami, o tyle w krajach o długiej i nieprzerwanej tradycji obywatelskiej mają całą gamę możliwości od stworzenia straży sąsiedzkiej po areszt obywatelski i wniesienie przeciw bandziorowi samodzielnego oskarżenia.


Pole dla harcerstwa

W Polsce bowiem wciąż obowiązuje szczątkowo tradycja totalitarno-zamordystyczna, wywodząca się wprost z carskiej Rosji i Związku Sowieckiego, gdzie ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego należała do państwowych służb i nawet obywatelskie formy działania w tym zakresie miały państwowy charakter (przykładowo ORMO). Wyrażało się to np. przyznaniem członkom ORMO statusu funkcjonariuszy państwowych. W systemie tym, jak wspomniałem, społeczeństwo traktowane jest jak podejrzany, którego trzeba pilnować. Służby w tym systemie rozliczane są ze statystyki (ilości nałożonych mandatów, zatrzymań itp.), czy tzw. wyników.
W systemie demokratycznym ochrona prawa i porządku oraz bezpieczeństwa należy do obywateli. W skrajnym przypadku wyraża się to instytucją ławy przysięgłych w sądownictwie, gdzie to przedstawiciele społeczeństwa określają, czy oskarżony stanowi dla ich społeczności zagrożenie, czy też nie. Bardziej przyziemną formą są najróżniejsze straże obywatelskie, czy warty sąsiedzkie rozpowszechnione w Wlk. Brytanii, czy USA. W Stanach nawet ochrona granicy jest wspierana społecznie.
Takie myślenie powoduje, że społeczeństwo chroni się samo, a policja jest jedynie wyłonioną spośród niego zawodową formacją wspierającą działania społeczności lokalnej tam, gdzie ona sobie nie radzi. Wynikiem dla tak działających służb porządkowych nie jest zatrzymanie przestępcy, ale stworzenie sytuacji, w której przestępstwa nie są popełniane.
Od 1989 roku z mniejszym lub większym skutkiem usiłujemy budować społeczeństwo obywatelskie. Społeczeństwo, którego istotą jest więź oparta nie na sile, wymuszaniu posłuchu i strachu, ale na rozumieniu wspólnoty losów i celów oraz świadomości wzajemnych powiązań i uwarunkowań oraz wspólnej odpowiedzialności za losy całej społeczności. W takim społeczeństwie nie ma miejsca na mentalność typu: co mnie to obchodzi, to sprawa Policji. W takim społeczeństwie problemy jednego są problemami wszystkich, a Policja jest tylko ramieniem społeczności, w imieniu której występuje.
Obowiązujące Ustawy o Policji i Straży Granicznej w swych zapisach idą w stronę koncepcji drugiej, nakładając na obie formacje obowiązek niedopuszczania do przestępstw. Praktyka jednak idzie często nadal pierwszym torem.
W społeczeństwie obywatelskim zaangażowanie skautingu w przeciwdziałaniu patologiom i przestępczości jest jak najbardziej na miejscu. Nie może to jednak być zwalczanie przestępczości, angażowanie się w działania o charakterze represyjnym i operacyjnym. Takie postępowanie kreowałoby z jednej strony niewłaściwe zachowania harcerzy (np. fałsz), a z drugiej konfliktowałoby ich ze społecznością lokalną, kolegami ze szkoły. Pozostaje jednak olbrzymia sfera profilaktyki, a więc działań służących stworzeniu sytuacji, kiedy przemoc, agresja, przestępstwo przestają być możliwe lub opłacalne. I ta sfera jest miejscem, które zagospodarować może harcerstwo.
Działalność harcerska zajmująca się problematyką bezpieczeństwa i praworządności nie może realizować pierwszej, totalitarnej koncepcji. W przypadku drugiej istnieje jednak ogromna możliwość współdziałania drużyn harcerskich ze służbami resortu spraw wewnętrznych i administracji.
Nie w zwalczaniu przestępczości, a w zakresie profilaktyki.


Tworzenie obywatela

Kiedy mówimy o jakimś działaniu musimy zawsze spytać o jego cel., po co robimy to, co robimy. Jaki jest cel służącej wychowaniu pracy harcerskiej. Po co?
W istocie nie chodzi przecież o to, żeby harcerstwo było "przedszkolem" wojska, straży pożarnej, pogotowia ratunkowego. Nie chodzi też o to, by ukształtować człowieka zgodnego z odgórnym modelem Prawa Harcerskiego. Prawo Harcerskie jest narzędziem, a narzędzie nie może być celem samym w sobie.
A więc, po co?
Zadaniem harcerstwa nie jest szkolenie żołnierzy, funkcjonariuszy, żeglarzy, ani pielęgniarzy, ale wychowanie świadomego i aktywnego obywatela, przygotowanie do dorosłości, ukształtowanie charakteru człowieka tak, by zmierzył się z dorosłym życiem pełen ideałów, ale by jednocześnie był przygotowany na wiążące się z tym problemy i możliwe porażki, by jego idealizm nie przekształcił się w cynizm i zgorzknienie. Harcerz będący dojrzałym obywatelem może, choć nie musi zostać policjantem, strażnikiem granicznym, żołnierzem. Ważne jednak, by nadal pozostał czysty w sercu, by nie brał łapówek, nie działał "na wynik", nie stosował "fali". Jeśli zdecyduje się być nauczycielem, powinien umieć poradzić sobie z agresją i przemocą w swojej klasie, podjąć negocjacje. Kiedy będzie rodzicem, by rozpoznał w porę, że jego dziecko jest wciągane w narkotyki lub destrukcyjne kulty.
Temu właśnie służy metoda harcerska. Harcerz, wędrownik, przyzwyczajony do tego, że od niego wiele zależy, znajdzie sobie miejsce, w którym będzie umiał wpływać na swoją społeczność. Będzie umiał być aktywny, czynny, świadomy swoich wyborów i decyzji. Oczywiście, pojawia się tu niebezpieczeństwo, że gdy zetknie się z rzeczywistością społeczną, z omnipotencją aparatu państwowego i zawłaszczaniem przez niego coraz szerszych pól aktywności, ideały harcerza mogą nagle zostać zmiażdżone, a on sam zmieni się w zgorzkniałego i cynicznego karierowicza.
Sztuka polega zatem na tym, by harcerz nie tylko chciał brać swoje sprawy w swoje ręce, ale by także wiedział jak i gdzie robić to skutecznie. Jak poszerzać zakres swojej wolności i odpowiedzialności. W jaki sposób prowadzić negocjacje, w jaki sposób unikać sytuacji konfliktowych.
Szczególną formą takiego właśnie "wychowania ku obywatelskości" są specjalności harcerskie. Szczególnym, bo z jednej strony mające charakter cały czas harcerskiej gry, a z drugiej dające możliwość przymierzenia się do dorosłych ról lub tylko do ról alternatywnych. Szczególność specjalności polega także na tym, że - w odróżnieniu od "zwykłych" drużyn harcerskich - drużyna specjalnościowa ma niejako na starcie narzucony program, formy pracy, zakres zainteresowań. Jest to z jednej strony wygodne, bo drużyna nie musi zastanawiać się co roku nad programem, z drugiej jednak właśnie tworzy swoisty model społeczeństwa, w którym pewne rzeczy są z góry zdefiniowane, którego działanie opiera się z jednej strony na wywiązywaniu się jego członków z narzuconych odgórnie obowiązków, a z drugiej nadal na ich swobodnej aktywności i braniu odpowiedzialności za los wspólnoty.


Specjalność jako droga do dorosłości

Jeśli w nazwie specjalności jest służba, to jej realizacja powinna być rzeczywiście pełnioną realną służbą. Drużyny specjalności "służby" zajmujące się zabawą w Straż Graniczną, Policję, czy agencję ochrony są totalnym nieporozumieniem i drogą do nikąd. Chyba, że mówimy o gromadzie zuchowej, ale tu trudno mówić o specjalnościach.

Drużyny specjalnościowe nie mogą też być "przedszkolem" wojska, Policji, Straży Granicznej itp., a nawet Pogotowia Ratunkowego. Celem harcerstwa jest bowiem wychowanie człowieka i obywatela, a nie wyszkolenie żołnierza, funkcjonariusza, czy też pielęgniarza. Zresztą, teorię o tym, że drużyna specjalnościowa może przygotować młodego człowieka do pracy w określonym zawodzie możemy włożyć między bajki. Jeśli chodzi o wiedzę, umiejętności, predyspozycje potrzebne do służby w Straży Granicznej, więcej niż drużyna HSG da harcerzowi drużyna puszczańska lub turystyczna. Pierwsza pozwoli mu opanować umiejętność tropienia, druga wyposaży w perfekcyjną znajomość mapy i kompasu oraz przygotowanie kondycyjne do długich marszów, a ogólne przystosowanie do funkcjonowania w zamkniętej społeczności daje każda drużyna harcerska.

Nie ma przy tym nic zdrożnego w tym, że podczas pracy w drużynie młody człowiek sprecyzuje czego w życiu oczekuje, do czego dąży, na czym mu zależy, kim chce być. Uczynić to można poprzez właśnie specjalność, poprzez przybliżenie realiów konkretnego zawodu lub grupy zawodów. Ale, jeśli ta analiza ma być pełna, a harcerz ma uzyskać dane dające podstawę do uczciwego wyboru, to z jednej strony zajęcia specjalnościowe muszą być maksymalnie realistyczne, a z drugiej nie mogą być jednokierunkowe.

Realizm, to uświadomienie harcerzowi czym jest ten konkretny zawód: że ratownictwo, to często krew i wymiociny; że wojsko, to nie piękne szyki i parady, ale wszechogarniający chaos, że gdzie zaczyna się wojsko, kończy się logika, że zmienność rozkazów jest podstawą ciągłości dowodzenia, że wojsko, to wyczerpujący marsz w nieznane z pałętającą się, zawadzającą bronią; że żeglarstwo, to nie rytmiczne szanty, ale rozłąka i monotonia rutynowych czynności, że praca w Straży Granicznej, to brak osobistego życia, wyczerpujące patrole i osamotnienie wobec decyzji, które trzeba podejmować.
Realizm ten nie ma na celu ani zachęcenia młodzieży do wyboru tego, a nie innego zawodu, nie ma też na celu wyszkolenia ich na funkcjonariuszy, pielęgniarzy, żołnierzy, czy marynarzy, ale bardziej uchronienie ich przed dokonaniem wyboru na podstawie złudzeń i mitów.

Przede wszystkim jednak celem specjalności jest przymierzenie harcerza do różnych alternatywnych ról społecznych i poprzez to wzbogacenie go o umiejętności konieczne do bezpiecznego przejścia przez dorosłe życie, a także wychowanie świadomego obywatela, który nie będzie czekał "aż ktoś coś z tym zrobi", tylko sam podejmie działania mające na celu poprawę bezpieczeństwa, uchronienie budynku przed groźbą pożaru, czy też zwykłe udekorowanie klatki schodowej kwiatkami. Będzie jednocześnie umiał pójść do urzędu i przeprowadzić rozmowę z urzędnikiem tak, by uzyskać cel korzystny dla społeczności.
Będzie też rozumiał i umiał stosować zasady praworządności nie tylko jako dyscyplinę społeczną, ale także, a nawet przede wszystkim jako znajomość i umiejętność korzystania ze swoich praw.


Ograniczenia dotychczasowego systemu

Cztery lata pracy reaktywowanego w 2003 roku Inspektoratu Harcerskiej Służby Granicznej i Harcerskiej Służby Ruchu Drogowego ujawniło z jednej strony fakt zainteresowania harcerzy tymi specjalnościami oraz ich potencjał, z drugiej jednakże uświadomiło istnienie szeregu ograniczeń i barier hamujących rozwój pracy ze specjalnościami.
Do plusów należy zaliczyć zainteresowanie profesjonalnych służb państwowych i miejskich współpracą z harcerstwem na partnerskich zasadach w zakresie profilaktyki ruchu drogowego i przestępczości. Realnie przekłada się to na istnienie szerokiej bazy wsparcia ze strony Policji i Straży Granicznej. Na bazie tych powiązań podjęta została próba reaktywowania i przekształcenia w pełnoprawną specjalność Harcerskiej Służby Porządkowej.
Trzeba jednak dostrzec, że w dotychczasowej formie specjalności te nie mają większych szans powodzenia. Podstawowym powodem wydaje się zanik zainteresowania drużyn działalnością "jednokierunkową". Większą popularnością cieszą się specjalnościowe szkolenia poszczególnych harcerzy w drużynie. Daje to jednostce większą mobilność programową, gdyż drużyna ma wówczas specjalistów od każdej specjalności. System taki wynika wprost z metodyki wędrowniczej.
Z drugiej strony z przyczyn zewnętrznych zanika możliwość realizowania poważnej służby w ramach drużyn, które służbę mają w nazwie. Przynajmniej na poziomie niższym, niż wędrowniczy. Nie ma bowiem możliwości, aby harcerzowi w wieku 13-14 lat powierzyć zadania o charakterze służby drogowej, porządkowej, czy puścić z funkcjonariuszami na granicę. Takie działanie byłoby zaprzeczeniem harcerstwa.
Wobec zmiany charakteru służby granicznej pełnionej przez funkcjonariuszy SG, a także działań Policji zarówno drogowej, jak i prewencji oraz związanych z tym zagrożeń radykalnemu ograniczeniu ulega także możliwość współpracy harcerstwa z tymi służbami w zakresie służby liniowej. Wykorzystanie harcerzy do służby operacyjnej w ogóle nie wchodzi w grę jako antywychowawcze.
Dodatkowo wejście do strefy Schengen i zniesienie fizycznej ochrony granicy państwowej na odcinku wewnętrznej granicy UE całkowicie zlikwiduje sens nawet zabawy w patrole graniczne na tym odcinku.


Droga wyjścia

Opisane problemy tworzą sytuację patową, którą trafnie opisał hm. Rafał Klepacz w artykule "Specjalnościowy balet" w "Czuwaj!".
Jakie jest więc wyjście z tego impasu? Ano właśnie poprzez kreowanie aktywnej postawy obywatelskiej polegającej na realizacji profilaktyki i edukacji społecznej i poprzez to wspieranie działalności służb państwowych.
Czemu więc może służyć drużyna specjalnościowa, jeśli ani nie umożliwia partnerskiej współpracy z wyspecjalizowanymi służbami, ani nie stanowi przygotowania do pracy w wybranym zawodzie?
Może stanowić społeczne wsparcie w tej właśnie sferze, w której służby są najsłabsze: w profilaktyce i edukacji społecznej. I nie chodzi tu o żadne pisanie donosów, czy bycie informatorem. Chodzi o stworzenie takiej sytuacji, żeby w naszej szkole, na naszym podwórku, w naszym bloku Policja nie miała nic do roboty.

Celem harcerstwa i w szerszym kontekście skautingu było zawsze wychowywanie obywatela w odpowiedzi na istniejące realnie problemy i wyzwania. Sposób działania i program zmieniały się zależnie od historycznego kontekstu. Inne były w czasie wojny, inne w okresie pokoju, inne w warunkach zniewolenia, a inne w suwerennym państwie wybijającym się na demokrację, starającym się odbudować normalność.

O ile w czasie wojny wychowanie harcerskie musiało uwzględniać przygotowania do walki zbrojnej, o tyle dziś wyzwaniem jest przywrócenie zdrowych relacji państwo-obywatel, aby struktura znów stała się emanacją ruchu, a nie jedynie jego ograniczeniem.

phm Maciej Pietraszczyk


-------------------------------------------------
Nr HR-a: 3/2008

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.