Nawigacja
g00rek i Social Detox - POLECAMY !!
- Drukuj
- 08 paź 2012
- Prosto w oczy !
- 3080 czytań
- 0 komentarzy
Social Detox
Źródło: netgeeks
Wszystko zaczęło się od offline'owych wakacji. Swoją drogą to niesamowite jak bardzo operatorzy dymają nas na wszelakich opłatach - konkurencja jest za mała a ceny roamingu niebotyczne. Jeśli nawet miałbym korzystać na zagranicznym wyjeździe z opcji czysto turystycznych (mapy, rekomendacje, przewodnik, upload zdjęć) to kosztowałoby mnie to kilka tysięcy złotych. Kosmos. Plan kupienia lokalnej karty sim też jakoś się nie powiódł, bo w okolicy hotelu nigdzie nie można było ich dostać. Tak czy inaczej dwa tygodnie w Grecji były zupełnym odpoczynkiem od sieci. I, jak się można spodziewać, były boskie.
Nie jestem uzależniony w klasycznym tego słowa znaczeniu. Kompletnie nie brakowało mi kontaktu z siecią. Może dlatego, że było co robić, nawet jeśli to było tylko leżenie na basenie, czy nad morzem i gapieniem się w błękitną taflę wody. Otrzeźwienie przyszło w momencie gdy odkryliśmy WIFI na jednej z plaż. Dorwaliśmy się do sieci niczym spragnieni do wiadra wody. Facebook, poczta, Instagram, Foodspotting, Foursquare. I wtedy po kilku minutach strzelił mnie w głowę wielki napis "WTF?". Leżę w miejscu, w którym jest tak bajeczne, że przez kolejne pół roku dałbym wszystko, żeby znaleźć się tam choć na chwilę. Błękitna woda, słońce, leżak. Caipirinha na stoliku obok mnie. Chillout sączący się z głośników. A ja chodzę po sieci. PO CO?
***
To było jakieś 4 lata temu. Gdy wyjeżdżałem na emigrację do Szwajcarii z Facebooka nie korzystał prawie nikt z moich znajomych. Nie miałem też wersji mobilnej - zresztą mój ówczesny smartfon nie miał zbyt mocnej baterii. Żyłem sobie spokojnie korzystając sobie z wolnego czasu (i czegoś w rodzaju sabbaticala) i chłonąłem życie. Nie zauważałem nawet jak z tygodnia na tydzień coraz bardziej zacząłem skupiać się na jego transmisji niż na nim samym. Aż doszedłem do miejsca w którym jestem - miejsca w którym większości z Was jeszcze nie było. Jeszcze.
Jestem ekstrawertykiem. To raj dla mnie. Introwertyk mnie nie zrozumie - uwielbiam się dzielić, uwiebiam obserwować reakcje na to co mówię czy piszę. Żyję tym. Gdy nie było Facebooka wysyłałem smsy i mmsy. Dzwoniłem. Gadałem. Dzieliłem się w inny sposób. Pisałem maile, ustawiałem setki statusów na GG. Ale nie robiłem tego non stop.
Mobilność. Przyszłość. Dostęp w każdym miejscu i każdym czasie. Koniec zasiadania do komputera, koniec z podziałem na online i offline. Tu i teraz. W każdej chwili. Wyciągam smartfona i mam wszystko pod ręką. Mam wszystkich pod ręką. Jesteście ze mną, chodzicie, oglądacie to, co ja oglądam, czytacie co myślę. Nie, nie żal mi was, jeśli ktoś nie potrafi sobie dostosować swojego social feeda, to jest dupą wołową i kompletnie mi go nie żal. Żal mi siebie. I mojego czasu.
Pamiętacie przypowieść o dzbanie i kamieniach, żwirze i piasku? Brakuje mi piasku. Brakuje mi tych małych momentów, które wypełniały moje życie. Brakuje mi tego zamyślenia się, kiedy jechałem autobusem. Patrzyłem się na drzewa i zastanawiałem się, czy nadeszła już jesień. Gdzie jedzie osoba, którą właśnie mijam. Miliony myśli biegły po mojej głowie, a ja patrzyłem się i myślałem, wymyślałem, przemyśliwałem. Dziś tego nie mam. Każdą sekundę wypełnia smartfon. Zaczęliśmy go (z żoną) używać w każdej możliwej (no, prawie ) sytuacji. W poczekalni, w autobusie, podczas jechania samochodem (sic!), podczas... Wszędzie. Dosłownie.
Nie ma już tych małych chwil, które wypełnione były błogim myśleniem o niczym. Ba, mobilność wciska się w miejsca, gdzie działy się rzeczy wiele ważniejsze. Wyciągamy smartfony rano zamiast porozmawiać o dzisiejszym dniu. Zerkamy na nie myjąc zęby. Korzystamy z nich jadąc samochodem (przynajmniej robi to pasażer). Zerkamy na nie przy jedzeniu. Checkin w restauracji zamienia się w chodzenie po Facebooku. Spacer z psem to jedna długa sesja facebookowa.
W pracy właściwie nie mogę się skupić. Facebook otwarty jest w kolejnej karcie, numerek który pojawia się w zakładce przyciąga niczym magnes - w końcu ktoś coś napisał! Gorzej jest gdy muszę zrobić jakiś facebookowy research. Wtedy każde powiadomienie kłuje w oczy - trzeba je przeczytać! Masakra.
Stałem się niewolnikiem powiadomień. Nawet gdy nikt nie pisze sprawdzam Facebooka czy Instagram i zastanawiam się dlaczego tak się dzieje. Czy coś się nie zepsuło? Brak komentarza, brak lajka. Dlaczego? Może chociaż mail? Cokolwiek.
Moja lista TO DO wydłuża się. W domu siadamy wieczorami, niby bawimy się z dziećmi, niby oglądamy telewizję. Ale zawsze możemy zerknąć, możemy sprawdzić, może coś odpisać. STOP.
***
Nie wiem czy jest gdzieś droga, która to wyklucza. Pewnie jest. Niektórzy zupełnie nieświadomi kroczą nią i kroczyć będą. Niektórzy dopiero wpadną w pułapkę mobilności. Ja już tu jestem - w punkcie w którym nie chcę brać moich kilkuset znajomych na spacer z moim psem. W którym nie chcę odpalać gry, gdy jadę autobusem. W którym chcę zjeść w spokoju. Czas coś z tym zrobić. Zaczęliśmy. Na poważnie.
Ale to nie może być zaszycie esperalu. Chcę czerpać z tego co daje technologia. I"m a geek. Więc jak?
1. Po pierwsze nie używamy smartfonów przy stole. Zupełnie. Może poza zrobieniem zdjęcia na Foodspotting i podzielenia się nim. Ale robię to PO zjedzeniu. Wrzucenie, znaczy się
2. Po drugie nie łazimy po sieci w swojej obecności. Kiedy siedzimy razem, jedziemy samochodem, czy robimy cokolwiek innego - ROZMAWIAMY. Wiem, dziwnie to brzmi. Ale nie odpalamy smartfona. Nie łazimy po fejsie. Nie pokazujemy - hej, zobacz co znalazłem!. Nie. Po prostu nie. Ciężko, boli.
3. Wyłączyłem powiadomienia mobilne na Facebooku. To zło. Co chwilę ktoś odpisał, coś skomentował. Muszę odpisać. Muszę. NIE. Nie ma ich. Odpiszę kiedy usiądę do sieci.
4. Stworzyłem drugie konto do celów służbowych. Wiem, to nielegalne. Ale muszę chodzić po fejsie w pracy, taka branża. Siedzę na innym, nie mam tak praktycznie znajomych. Nic mnie nie rozprasza. Staram się nie przelogowywać na swoje. Trudne. Trudno.
O rozpraszaniu wiem wszystko. Serio. Moje ADD towarzyszy mi od dziecka, rozprasza mnie wszystko. W dzisiejszym świecie, gdzie każdy ma milion rozpraszaczy i deficyt uwagi jest to milion razy gorsze. Ale może da się to jakoś powstrzymać? Przynajmniej próbuję.
Odbijam się od socialowego dna i zarządzam sobie detox. To nie oznacza, że nie będę pisał, o nie. Ale staram się uzyskać równowagę. Uspokoić mój rozhuśtany ciągłymi powiadomieniami mózg. Nie wiem jak to będzie, gdy moduły komunikacji wreszcie wbudują w nasze ciało (czekam na to od zerówki). Czy będziemy mogli to wyłączyć? Czy będziemy mogli zejść off the grid? Mam nadzieję.
Tymczasem przestaję skupiać się na krótkich komunikatach, na odpowiedziach, na szybkiej interakcji. Wracam do moich zaniedbanych blogów. Ogarniam TO DO listę, która wydłużyła się do kilkudziesięciu pozycji. I ostrzegam Was: to piekło. Ogarnijcie się. Nie jestem nawiedzoną psycholożką, która pie....li o tym, że relacje międzyludzkie przez to stają się płytkie, Gówno prawda, moje rozwinęły się jak nigdy dotąd. Jestem harduserem, który wie co to znaczy żyć socialem. I ten harduser mówi wam: SABO, NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ. Albo idźcie, ale mega, mega świadomie. Bo to śliska droga. Bardzo.
Hough
g00rek
Od Redakcji: .....wszystkiema ręcamy POPIERAMY !
Źródło: netgeeks
Wszystko zaczęło się od offline'owych wakacji. Swoją drogą to niesamowite jak bardzo operatorzy dymają nas na wszelakich opłatach - konkurencja jest za mała a ceny roamingu niebotyczne. Jeśli nawet miałbym korzystać na zagranicznym wyjeździe z opcji czysto turystycznych (mapy, rekomendacje, przewodnik, upload zdjęć) to kosztowałoby mnie to kilka tysięcy złotych. Kosmos. Plan kupienia lokalnej karty sim też jakoś się nie powiódł, bo w okolicy hotelu nigdzie nie można było ich dostać. Tak czy inaczej dwa tygodnie w Grecji były zupełnym odpoczynkiem od sieci. I, jak się można spodziewać, były boskie.
Nie jestem uzależniony w klasycznym tego słowa znaczeniu. Kompletnie nie brakowało mi kontaktu z siecią. Może dlatego, że było co robić, nawet jeśli to było tylko leżenie na basenie, czy nad morzem i gapieniem się w błękitną taflę wody. Otrzeźwienie przyszło w momencie gdy odkryliśmy WIFI na jednej z plaż. Dorwaliśmy się do sieci niczym spragnieni do wiadra wody. Facebook, poczta, Instagram, Foodspotting, Foursquare. I wtedy po kilku minutach strzelił mnie w głowę wielki napis "WTF?". Leżę w miejscu, w którym jest tak bajeczne, że przez kolejne pół roku dałbym wszystko, żeby znaleźć się tam choć na chwilę. Błękitna woda, słońce, leżak. Caipirinha na stoliku obok mnie. Chillout sączący się z głośników. A ja chodzę po sieci. PO CO?
***
To było jakieś 4 lata temu. Gdy wyjeżdżałem na emigrację do Szwajcarii z Facebooka nie korzystał prawie nikt z moich znajomych. Nie miałem też wersji mobilnej - zresztą mój ówczesny smartfon nie miał zbyt mocnej baterii. Żyłem sobie spokojnie korzystając sobie z wolnego czasu (i czegoś w rodzaju sabbaticala) i chłonąłem życie. Nie zauważałem nawet jak z tygodnia na tydzień coraz bardziej zacząłem skupiać się na jego transmisji niż na nim samym. Aż doszedłem do miejsca w którym jestem - miejsca w którym większości z Was jeszcze nie było. Jeszcze.
Jestem ekstrawertykiem. To raj dla mnie. Introwertyk mnie nie zrozumie - uwielbiam się dzielić, uwiebiam obserwować reakcje na to co mówię czy piszę. Żyję tym. Gdy nie było Facebooka wysyłałem smsy i mmsy. Dzwoniłem. Gadałem. Dzieliłem się w inny sposób. Pisałem maile, ustawiałem setki statusów na GG. Ale nie robiłem tego non stop.
Mobilność. Przyszłość. Dostęp w każdym miejscu i każdym czasie. Koniec zasiadania do komputera, koniec z podziałem na online i offline. Tu i teraz. W każdej chwili. Wyciągam smartfona i mam wszystko pod ręką. Mam wszystkich pod ręką. Jesteście ze mną, chodzicie, oglądacie to, co ja oglądam, czytacie co myślę. Nie, nie żal mi was, jeśli ktoś nie potrafi sobie dostosować swojego social feeda, to jest dupą wołową i kompletnie mi go nie żal. Żal mi siebie. I mojego czasu.
Pamiętacie przypowieść o dzbanie i kamieniach, żwirze i piasku? Brakuje mi piasku. Brakuje mi tych małych momentów, które wypełniały moje życie. Brakuje mi tego zamyślenia się, kiedy jechałem autobusem. Patrzyłem się na drzewa i zastanawiałem się, czy nadeszła już jesień. Gdzie jedzie osoba, którą właśnie mijam. Miliony myśli biegły po mojej głowie, a ja patrzyłem się i myślałem, wymyślałem, przemyśliwałem. Dziś tego nie mam. Każdą sekundę wypełnia smartfon. Zaczęliśmy go (z żoną) używać w każdej możliwej (no, prawie ) sytuacji. W poczekalni, w autobusie, podczas jechania samochodem (sic!), podczas... Wszędzie. Dosłownie.
Nie ma już tych małych chwil, które wypełnione były błogim myśleniem o niczym. Ba, mobilność wciska się w miejsca, gdzie działy się rzeczy wiele ważniejsze. Wyciągamy smartfony rano zamiast porozmawiać o dzisiejszym dniu. Zerkamy na nie myjąc zęby. Korzystamy z nich jadąc samochodem (przynajmniej robi to pasażer). Zerkamy na nie przy jedzeniu. Checkin w restauracji zamienia się w chodzenie po Facebooku. Spacer z psem to jedna długa sesja facebookowa.
W pracy właściwie nie mogę się skupić. Facebook otwarty jest w kolejnej karcie, numerek który pojawia się w zakładce przyciąga niczym magnes - w końcu ktoś coś napisał! Gorzej jest gdy muszę zrobić jakiś facebookowy research. Wtedy każde powiadomienie kłuje w oczy - trzeba je przeczytać! Masakra.
Stałem się niewolnikiem powiadomień. Nawet gdy nikt nie pisze sprawdzam Facebooka czy Instagram i zastanawiam się dlaczego tak się dzieje. Czy coś się nie zepsuło? Brak komentarza, brak lajka. Dlaczego? Może chociaż mail? Cokolwiek.
Moja lista TO DO wydłuża się. W domu siadamy wieczorami, niby bawimy się z dziećmi, niby oglądamy telewizję. Ale zawsze możemy zerknąć, możemy sprawdzić, może coś odpisać. STOP.
***
Nie wiem czy jest gdzieś droga, która to wyklucza. Pewnie jest. Niektórzy zupełnie nieświadomi kroczą nią i kroczyć będą. Niektórzy dopiero wpadną w pułapkę mobilności. Ja już tu jestem - w punkcie w którym nie chcę brać moich kilkuset znajomych na spacer z moim psem. W którym nie chcę odpalać gry, gdy jadę autobusem. W którym chcę zjeść w spokoju. Czas coś z tym zrobić. Zaczęliśmy. Na poważnie.
Ale to nie może być zaszycie esperalu. Chcę czerpać z tego co daje technologia. I"m a geek. Więc jak?
1. Po pierwsze nie używamy smartfonów przy stole. Zupełnie. Może poza zrobieniem zdjęcia na Foodspotting i podzielenia się nim. Ale robię to PO zjedzeniu. Wrzucenie, znaczy się
2. Po drugie nie łazimy po sieci w swojej obecności. Kiedy siedzimy razem, jedziemy samochodem, czy robimy cokolwiek innego - ROZMAWIAMY. Wiem, dziwnie to brzmi. Ale nie odpalamy smartfona. Nie łazimy po fejsie. Nie pokazujemy - hej, zobacz co znalazłem!. Nie. Po prostu nie. Ciężko, boli.
3. Wyłączyłem powiadomienia mobilne na Facebooku. To zło. Co chwilę ktoś odpisał, coś skomentował. Muszę odpisać. Muszę. NIE. Nie ma ich. Odpiszę kiedy usiądę do sieci.
4. Stworzyłem drugie konto do celów służbowych. Wiem, to nielegalne. Ale muszę chodzić po fejsie w pracy, taka branża. Siedzę na innym, nie mam tak praktycznie znajomych. Nic mnie nie rozprasza. Staram się nie przelogowywać na swoje. Trudne. Trudno.
O rozpraszaniu wiem wszystko. Serio. Moje ADD towarzyszy mi od dziecka, rozprasza mnie wszystko. W dzisiejszym świecie, gdzie każdy ma milion rozpraszaczy i deficyt uwagi jest to milion razy gorsze. Ale może da się to jakoś powstrzymać? Przynajmniej próbuję.
Odbijam się od socialowego dna i zarządzam sobie detox. To nie oznacza, że nie będę pisał, o nie. Ale staram się uzyskać równowagę. Uspokoić mój rozhuśtany ciągłymi powiadomieniami mózg. Nie wiem jak to będzie, gdy moduły komunikacji wreszcie wbudują w nasze ciało (czekam na to od zerówki). Czy będziemy mogli to wyłączyć? Czy będziemy mogli zejść off the grid? Mam nadzieję.
Tymczasem przestaję skupiać się na krótkich komunikatach, na odpowiedziach, na szybkiej interakcji. Wracam do moich zaniedbanych blogów. Ogarniam TO DO listę, która wydłużyła się do kilkudziesięciu pozycji. I ostrzegam Was: to piekło. Ogarnijcie się. Nie jestem nawiedzoną psycholożką, która pie....li o tym, że relacje międzyludzkie przez to stają się płytkie, Gówno prawda, moje rozwinęły się jak nigdy dotąd. Jestem harduserem, który wie co to znaczy żyć socialem. I ten harduser mówi wam: SABO, NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ. Albo idźcie, ale mega, mega świadomie. Bo to śliska droga. Bardzo.
Hough
g00rek
Od Redakcji: .....wszystkiema ręcamy POPIERAMY !
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.