Nawigacja
Kamila Wajszczuk: Wędrowniczy nabór w liceum
Wędrownictwo w wielkim mieście? Wydawałoby się, że nic prostszego - w mieście, z którego młodzi ludzie rzadko "uciekają" na studia, bo dobre uczelnie mają na miejscu, więc jest z kogo dobierać kadrę, a czas bycia w drużynie nie jest siłą rzeczy ograniczany do trzech lat liceum. A jednak nie jest tak prosto. Od dobrych kilku lat da się zauważyć systematyczny spadek przeciętnej liczebności drużyn wędrowniczych w Warszawie. Coraz częściej słyszę też od drużynowych, że w liceum nie da się zrobić naboru, więc pozostaje liczyć na przepływ ludzi w ramach szczepów.

O przepływie ludzi w ciągu wychowawczym wypadałoby napisać osobny artykuł. Skoncentrujmy się na naborze w szkole średniej. Niestety muszę przyznać, że doświadczenia mojego macierzystego środowiska - "Pomarańczarni" - też są raczej pesymistyczne. Mimo tego, jako niepoprawna optymistka, nie uznaję stwierdzenia "nie da się" za wiążące i do znudzenia drążę temat. Spróbujmy więc wyjaśnić sobie, co się nie udaje i dlaczego.

"Pomarańczarnia" to środowisko, którego historia jednoznacznie związana jest z warszawskim Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego. W historii drużyny, potem szczepu, były wzloty i upadki, ale sytuacja, z którą mamy do czynienia od kilku lat jest dość specyficzna. Systematycznie maleje udział uczniów "Batorego" wśród harcerzy szczepu. Od paru lat niespecjalnie udają się nabory w liceum, a jeszcze słabiej idzie w gimnazjum, które jest małe i w którym z reguły, jak już ktoś chciałby być harcerzem, to jest... zastępowym w innym środowisku (i chwała mu za to!).

Nie chcę rozwijać w tym artykule problemu słabości programu drużyn wędrowniczych. Nie da się ukryć, że jest to najpoważniejszy czynnik wpływający na liczebność każdej drużyny. Jednak rozważania o programie nie są tematem tego tekstu, a rozkładanie na czynniki pierwsze tego, co robią poszczególne drużyny na ogólnodostępnym portalu nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Inna sprawa, że dobry program łatwiej robić tam, gdzie są warunki sprzyjają rozwijaniu liczebności. A jakie są warunki w "jednym z najlepszych warszawskich liceów"?

Pierwszy schodek pojawił się z dniem wejścia w życie reformy szkolnictwa. Wszelkie zasady skutecznego naboru mówią, że należy trafić z ofertą do ludzi, zanim zorganizują sobie do granic możliwości wolny czas (zajęcia pozalekcyjne, języki itp.) i zanim potworzą się klasowe grupki. Czyli w pierwszych tygodniach pierwszej klasy. Reforma sprawiła, że to, co kierowaliśmy dotąd do piętnastolatków, w pewnym momencie musieliśmy skierować już do o rok starszych osób. Okazało się, że ten rok to spora różnica i nasi szesnastolatkowie niechętnie patrzą na jakiekolwiek próby zainteresowania ich tym, co robią nasze drużyny, zamiast tego zajmując się zwykle "kuciem" (o czym dalej) tudzież imprezowaniem. Z kolei próby wciągania do drużyny uczniów pierwszej klasy gimnazjum przekonały nas, że zbyt duża rozpiętość wiekowa jest złym pomysłem. Dziś myślę, że idealnie byłoby do drużyn wędrowniczych rekrutować ludzi z trzeciej klasy gimnazjum (czyli powrócić do przedziału wiekowego sprzed reformy metodycznej). Problem w tym, że wtedy trudno związać drużynę z konkretnym liceum, a na tym nam akurat zależy.

Drugi problem to obserwowane przez nas postawy młodych ludzi - powszechne skoncentrowanie na sobie i zaangażowanie w coś, co nazwałabym wyścigiem szczurów. "Jestem fajny, bo dostałem się do dobrego liceum. Z dobrego liceum pójdę na dobre studia, jeśli będę dużo się uczyć. Po dobrych studiach znajdę dobrą pracę." W takim myśleniu niewiele jest miejsca nawet na rozwijanie pasji (jeśli nie dają one poczucia, że w przyszłości dadzą zarobić), że już nie wspomnę o działaniu na rzecz innych. Jak tu więc zmieścić wędrowniczą służbę i wyczyn? Ktoś z "pomarańczowych" zauważył ostatnio, że takie tendencje to pokłosie niedawnego wielkiego bezrobocia r11; rodzice w obawie o przyszłość materialną swoich dzieci pchają je we wspomniany wyścig w wieku, który jeszcze niedawno kojarzył się z zupełną beztroską. I ta młodzież zupełnie się przeciw temu nie buntuje.

Kolejna sprawa to wyzwanie, z którym harcerstwo mierzy się nie od dziś. Jesteśmy po prostu jedną z wielu propozycji i. I nawet jeśli propozycja jest atrakcyjna - bo na przykład wyjeżdżamy na fajne zagraniczne wyprawy albo organizujemy ciekawą imprezę kulturalną - to może przegrać z czymś, co wyda się bardziej atrakcyjne albo chociażby mniej wymagające. Harcerstwo ma to do siebie, że każdy może doń wstąpić, ale nie każdy będzie chciał się podporządkować jego zasadom i wymaganiom. Dużo łatwiej jest licealiście pojechać na jednorazowy rejs morski albo wziąć udział w organizacji szkolnego festiwalu teatralnego niż zaangażować się w drużynę wędrowniczą, choćby zajmowała się ona podobną aktywnością. Nie będzie musiał zakładać munduru, składać długoterminowych deklaracji, w ramach pracy nad sobą rezygnować ze swoich małych słabości... A jeśli impreza będzie pod patronatem szkoły, to i ocena z zachowania może pójść w górę, podobnie jak opinia u przynajmniej niektórych nauczycieli.

Nie pomaga nam także ogólny wizerunek harcerstwa (choć różne robione przez nas sondy wskazywały, że nie jest on wśród batoraków wcale taki negatywny), w miarę powszechne przekonanie, że "bez alkoholu nie ma dobrej zabawy", niechęć części nauczycieli, niezrozumienie ze strony rodziców. To są oczywiście problemy powszechne, znane zapewne każdemu środowisku. Do sytuacji przyczynia się także coraz większe przywiązywanie wagi do bezpieczeństwa kosztem samodzielności młodzieży, co źle wpływa na atrakcyjność programu.

I co teraz? Załamujemy ręce i dajemy sobie spokój? W żadnym wypadku! Musimy zastanowić się, co możemy zrobić, aby odnaleźć się w sytuacji i zmienić stan rzeczy. Oczywiście, z mojego punktu widzenia, przede wszystkim pracować z kadrą drużyn i wymagać od niej programu na wysokim poziomie, ale to nie wystarczy. Potrzebne jest nam nowe podejście do naboru i do programu drużyn. Potrzebna jest nam też konsekwencja i włożenie naprawdę dużego wysiłku w nabór. Minęły czasy, gdy wystarczyło zrobić biwak naborowy we wrześniu i miało się w drużynie jeden albo dwa nowe zastępy.

Myślę, że tak naprawdę najważniejsze jest dokładne zbadanie zjawiska - mam tu na myśli przede wszystkim postawy młodzieży i ich rodziców. Musimy wiedzieć, do kogo dokładnie kierujemy swoją ofertę. Rozważania i przemyślenia moje czy moich "pomarańczowych" przyjaciół to jedno, a solidne fakty to drugie. Pierwszy krok w kierunku zbadania sytuacji szczep ma zamiar zrobić już niedługo, ale działania jednego środowiska to stanowczo za mało. Przydałoby się badanie ogólnopolskie, z którego wyników skorzystać mógłby cały ruch wędrowniczy. Takie badania należałoby co kilka lat powtarzać - nawet gołym okiem widać, że wartości życia codziennego zmieniają się dość dynamicznie, tak jak zmienia się sytuacji społeczna i gospodarcza kraju.

Potrzebne jest także wypracowanie dobrej formuły współpracy ze szkołą i z rodzicami. Byłoby dobrze, gdyby szkoła średnia doceniała nienaukową aktywność uczniów Jednocześnie nie chcielibyśmy, żeby harcerstwo kojarzyło się z kolejnymi zajęciami pozalekcyjnymi - dlatego wymyślenie odpowiedniej formuły może być trudne dla obu stron. Z rodzicami podobnie - wciąż zastanawiam się, jak skutecznie trafiać do rodziców wędrowników tak, by i sami wędrownicy byli z tego zadowoleni.

Pytań i wyzwań jest więc wiele. Środowisk działających w szkołach średnich - niestety niewiele, a przydałaby się wymiana doświadczeń i spostrzeżeń. Myślę, że prowadzenie drużyny wędrowniczej złożonej z ludzi z naboru ma swoją specyfikę, którą warto "rozgryzać". Mam nadzieję na to, że znajdą się chętni do kontynuowania tematu.

Kamila Wajszczuk




-------------------------------------------------
Nr HR-a: 5/2008
Kategoria artykułów: Bank Pomysłów




Social Sharing: Facebook Google Tweet This

28
Marta Stelmachowska dnia września 27 2008 20:03:46

Teskt ciekawy i opisujący problemy podobne do tych w moim środowisku. W najlepszym liceum w Łodzi (ILO im.Kopernia) kiedyś ponad połowa uczniów była w szczepie, który składał się z 7 drużyn wędrowniczych działającyh tylko w jednej szkole.
Nam też zaszkodziła reforma szkolnictwa i 3 letnie liceum, duża oferta zajęc pozalekcyjnych, i zmiana generalnie mentalności i podjeścia do życia młodych osób (trudne słowo na O ..odpowiedzialność i inne opisane przez autora tesktu)
ale mam wrażenie, że jest o tyle lepiej w Koprze niż w Batorym, że zmieniamy nasz wizerunek wobec nauczycieli, którzy są przychylni naszej działalności, cenią sobie obecność ZHP w szkole, a przy okazji zjazdu dyrektorów szkół aktywnych w grudniu chcą chwalić się 3 rzeczami w Koprze:chemią, geografią i szczepem! Smile
po drugie mamy dwie rzeczy, które interesują młodych ludzi, a którymi możemy o nich zawalczyć: ratownictwo i żeglarstwo i to zaczyna działać Smile
łatwo nie jest i nie sądzę, żebyśmy doszli do stanu, że połowa Kopra będzie w szczepie jak za dawnych lat, ale stawiajmy na jakość, a nie na ilosć
pozdrawiam

12
slonko dnia października 02 2008 15:03:28

A gdyby tak wyjść z liceum? Nie identyfikować DW z jakimkolwiek liceum?

8
Kamila dnia października 07 2008 23:06:24

Słonko, to oczywiście jest jakaś opcja. Ale mój artykuł jest akurat o innej opcji. Smile
Marto, dzięki za Twoje spostrzeżenia. A może napisałabyś coś więcej (jakiś artykulik? Smile)?

103
Kurson dnia maja 07 2015 00:59:57

A może drużyny wędrownicze powinny mieć drużynowego, który jest silną i ciekawą osobowością?

Co byście zrobili, gdyby do waszego liceum przyszedł np. Robert Korzeniowski i powiedział, że szuka prawdziwych kozaków do swojej drużyny harcerskiej?

BP był szalenie popularnym człowiekiem, bohaterem narodowym, gdy tworzył skauting - i to dało wspaniałego kopa na początek.

Mam poczucie, że drużynowy wędrowniczy, to nie może być tak po prostu 18+, tylko doświadczony gość, który naprawdę coś sobą reprezentuje. Ot choćby wszedł na K-2.

Rozmarzyłem się :-)

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.