Nawigacja
Kuba Rodzeń: Czy ktoś to musiał napisać?
Zastęp zastępowych jest w szczepie, z którego się wywodzę, zjawiskiem raczej obcym. Pojawił się w historii środowiska parokrotnie, prawie zawsze jednak jako jednostka skupiająca zastępowych całego szczepu, liczebnością przypominając zatem raczej małą drużynę, niż zastęp. Zachęcony szumem medialnym wokół systemu zastępowego, który towarzyszy nam szczególnie od jakiegoś czasu, często pytałem moich znajomych instruktorów o ich doświadczenia związane z ZZ-ami.

Ponad rok temu miałem przyjemność spotkać się z darzonym przeze mnie ogromnym szacunkiem instruktorem z mojej macierzystej chorągwi, który prowadzi drużynę koedukacyjną. Zastanawiało mnie w jaki sposób pracuje zastęp zastępowych w tego typu jednostce - zdecydowanie najczęściej spotykanej w tym czasie w ZHP. Po prostu nigdy nie widziałem zastępu złożonego w równym stopniu z dziewcząt, jak i chłopaków. Zaskoczyło to mojego rozmówcę, który stwierdził, że w Jego środowisku jest to sytuacja normalna, gdyż zastęp jest paczką dzieciaków z jednej klasy. W tym momencie zrobiłem minę, dzięki której byłem bardziej podobny do perskiego kota, niż harcerza, a następnie podważyłem słuszność tego zjawiska. W końcu zastęp to zastęp - albo harcerek, albo harcerzy. W ramach riposty usłyszałem - "a kto tak powiedział?"

To była dla mnie chwila zwrotna. Oczywiście nie miałem pojęcia, kto powiedział, że zastęp ma być "mono", postanowiłem więc zgadywać - "Roland Philipps?" Mojemu rozmówcy to wystarczyło. Może nie czytał? Nie wiem. Moja własna odpowiedź nie wystarczyła jednak mnie. Zwrot, o którym wspominam, nie dotyczył bowiem zastępu i jego genezy, ale pytania, które pojawiło się w moim umyśle razem ze wspomnieniem o Rolandzie. Czy rzeczywiście ktoś to musiał napisać?

Zaglądam do mojej cyfrowej harcerskiej szuflady. Przez ostatnie kilka lat wrzuciłem tam dziesiątki, jeśli nie setki kilobajtów prozy dotyczącej tego, co w danej chwili nurtowało mojego harcerskiego ducha. Są tam teksty dotyczące w zasadzie każdego z powszechnie znanych obszarów strategicznych, od programu aż po finanse - na poziomie organizacyjnym, na jakim w danej chwili znajdowałem się w ciągu 5 lat mojej instruktorskiej przygody. Przeglądając jednak te teksty dzisiaj odnoszę wrażenie, że raptem jedna dziesiąta całości to treści, które rzeczywiście wymagały spisania. Reszta to najczęściej pomysły wyważające otwarte drzwi, a także drobne interpretacje związane z konkretną sytuacją w drużynie, szczepie czy hufcu. Tych dziewięćdziesięciu procent, patrząc z perspektywy czasu, nie musiałem nigdzie zapisywać. W końcu potrafię odnieść się do idei i metody harcerskiej w każdej chwili, nie tylko wtedy, gdy siadam przed klawiaturą. Tak samo, jak Ty.

Tak samo jak Ty czytałem też dzieła Baden-Powella, Grodeckiej czy Ungheuera. Stanowią one pewien kanon, w czysty sposób opisujące to, jakimi chcemy widzieć harcerki i harcerzy, a także jak powinniśmy kreować nasz Ruch. Ruch, który ma już sto lat - a jednak cały czas stoi na fundamencie służby Bogu i Ojczyźnie, bliźnim oraz samemu sobie. Mamy zatem ideę, na którą składa się nasze Prawo i Przyrzeczenie, a także metodę, której elementy zapamiętujesz choćby przy użyciu słynnej szaroszeregowej "Ręki". Zresztą, będąc drużynowym i tak najczęściej czujesz, jak prowadzić swoich harcerzy. Czy potrzeba pisać więcej?

Można. Nieocenione są pomysły nowatorskie, dzięki którym Ruch nieustannie rozwija się, a które przenoszą idee harcerskie w nowe obszary programowe czy wychowawcze. Szczególnie młodym instruktorom przyda się też czasem poradnik ułatwiający zrozumienie fundamentów ideowych i metodycznych. Problem pojawia się jednak w sytuacji, gdy napisać chcemy coś, co wspomniane fundamenty nagina. Mniejsza o stosunek do Prawa, bo takie zabiegi wychwyci w zasadzie każdy drużynowy - gorzej jednak z pozycją, której autor manipuluje metodą. Efektem jest szereg marnej wartości publikacji, a także instrukcji organizacyjnych, które są na bakier z oczywistymi, wydawałoby się, założeniami Harcerstwa.

Nie wiem, co w tym zjawisku jest bardziej niepokojące - brak dostępu do dobrych, podstawowych podręczników, czy próba relatywizowania metody. Niestety jeden problem nakręca drugi, gdyż drużynowy poszukujący materiałów metodycznych po prostu sięgnie po to, co jest w składnicy. W międzyczasie jego pojmowanie pracy drużyny rozmyje się w reakcji na przewagę treści hołdującym raczej (nadal!) "nowemu systemowi", niż badenpowellizmowi.

A wystarczyłoby dać drużynowemu podstawowe narzędzia w postaci Prawa i Przyrzeczenia, Metody, wynikającego z nich systemu stopni i sprawności, oraz dwóch-trzech podręczników, tak na wszelki wypadek. Młodego człowieka należy również przysposobić do korzystania z tego zestawu tak, aby sam mógł tworzyć program swojej drużyny, bez względu na to, czy chłopców, na czele których stoi, pociąga ASG, czy raczej kite-surfing, czy zechcą oni nosić mundury ciemnozielone, czy też te w kolorze ogórkowym. Gdy w ten sposób uzbroimy wszystkich drużynowych - w końcu będziemy mogli przestać pisać. Wszyscy.

Autor:
pwd. Kuba Rodzeń HO




-------------------------------------------------
Nr HR-a: 5/2008






Social Sharing: Facebook Google Tweet This

31
Ika dnia października 07 2008 00:36:53

Popieram Autora, ale myślę, że jeszcze długi czas wiele talentów literackich w ZHP się nie zmarnuje, bo będą pisać i pisać... A wystarczy poczytać Baden-Powella i zastanowić się nad nim i wszystko staje się jeśli nie jasne, to jaśniejsze.

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.