Nawigacja
Kamila Wajszczuk: Samodzielność i zaradność na obozie
Kiedy ktoś niezwiązany z naszym ruchem pyta mnie, co konkretnie dostałam od harcerstwa, najczęściej zaczynam wymienianie od zaradności i umiejętności radzenia sobie w pozornie trudnych sytuacjach. Mówię, że ktoś, kto przeszedł przez harcerstwo, miał okazję wielokrotnie sprawdzić swoją zaradność, samodzielność, umiejętność podejmowania decyzji i odpowiedzialność, także za innych. Przypominam sobie wtedy swoje wyjazdy z drużyną, zarówno te na dwa-trzy dni, jak i obozy i zimowiska, i znajduję mnóstwo przykładów na to, że miałam szansę na dużo więcej samodzielnego działania niż moi rówieśnicy. Przypominam sobie również swój jedyny wyjazd na tzw. obóz młodzieżowy, na którym programu nie było prawie wcale, a w czasie wolnym (którego było mnóstwo) nie wolno nam było robić wiele więcej niż spacerowanie po ośrodku wypoczynkowym, w którym mieszkaliśmy. I myślę - "jak to dobrze, że zostałam harcerką!" Tylko czy - gdybym harcerką została dziś - nauczyłabym się tak samo wiele? Czy miałabym okazję do tej samej liczby wyzwań? Obawiam się, że wszechobecna psychoza bezpieczeństwa sprawiłaby, że moja harcerska przygoda byłaby dziś dużo uboższa...

Obóz to, moim zdaniem, jedna wielka okazja do uczenia samodzielności i zaradności. Aby to było możliwe, musi być jednak spełnione sporo warunków, wśród których kluczowym jest powierzanie młodym, często niepełnoletnim, osobom odpowiedzialności za siebie i za innych. Wydaje się, że jeszcze kilka lat temu były one zupełnie realne. Jak więc powinien wyglądać obóz, aby najlepiej wychowywał młodych ludzi na samodzielnych i zaradnych dorosłych? Oto garść rozwiązań praktykowanych niegdyś z powodzeniem na obozach "Pomarańczarni" i zaprzyjaźnionych środowisk.

Zanim drużyna lub szczep pojedzie na obóz, zastępowi, przyboczni i wędrownicy uczestniczą w szukaniu miejsca. Ktoś z nich z kimś starszym i doświadczonym jedzie na lokalizację, aby zobaczyć, jak się takie sprawy załatwia. Wszystkie sprawy "pomocnicze", typu załatwienie żerdek, transportu sprzętu, przygotowanie sprzętu na obóz, kupienie biletów grupowych na pociąg, załatwiane są również przez zastępowych, przybocznych, wędrowników. Młody człowiek ma wtedy okazję doświadczyć życiowych sytuacji, w których trzeba umieć się zachować, prawidłowo wypowiedzieć, trochę ponegocjować, podjąć decyzję, od której zależy sytuacja większej grupy ludzi (drużyny, szczepu).

Wszystkie urządzenia i budowle obozowe są własnoręcznie zbudowane przez harcerzy. Starsi, jeżeli chcą i potrafią, budują z żerdek również stelaże swoich namiotów. Wędrownicy pełnią funkcje w zgrupowaniu, takie jak kwatermistrz, magazynier, zaopatrzeniowiec, szef kuchni (nie ma więc zatrudnionej kucharki). Odpowiednio przeszkoleni wędrownicy lub instruktorzy zastępują "pigułę" i wynajętego ratownika wodnego. Na takim obozie nie ma też żadnych "ułatwień", typu prąd doprowadzony z pobliskiej wsi. Wszystkie opisane powyżej funkcje są nadzorowane przez drużynowych lub komendę szczepu. Drużynowy-instruktor może pojechać z drużyną na samodzielny obóz, dzięki czemu więcej osób w drużynie angażuje się w przygotowanie obozu.

Zastępowi w pełni odpowiadają za pełnioną przez ich zastęp służbę np. w kuchni. Zastępy wysyłane są na zwiady i gry po okolicy bez pełnoletnich opiekunów. Zastępy mają do własnej dyspozycji pewien czas programowy, kiedy to zastępowy w pełni odpowiada za swoich ludzi. Zastępy - a nie całe drużyny - idą na wędrówki (piesze, rowerowe, kajakowe itp.), na których za trasę, noclegi, program i bezpieczeństwo grup odpowiadają osoby niekoniecznie będący instruktorami. W ramach zadań w próbach na stopnie i prób na sprawności, pojedynczy harcerze realizują samodzielne zadania także poza obozem.

Tymczasem ogromna większość z tych rozwiązań nie może być wykorzystana na w pełni legalnie zorganizowanym w obecnym ZHP obozie, na którym spełnione są wymogi wszystkich przepisów i standardów bezpieczeństwa. Dlaczego? Oto kilka powodów...

Obóz taki prowadzi podharcmistrz (oczywiście po kursie kierowników placówek wypoczynku), więc na obóz jedzie razem kilka drużyn, niekoniecznie współpracujących ze sobą w szczepach, bo brakuje podharcmistrzów, którzy mieliby możliwość pojechać na miesiąc do lasu. W efekcie liczebność obozu sięga czasem 150, a czasem i 200 lub więcej osób. Na obozie jest cała grupa kadry spoza harcerstwa - ratownik, pielęgniarka, kucharka - często z rodzinami, bo taki był warunek w umowie z nimi. Zachowują zwykle swoją odrębność w kadrze. Zaangażowanie kadry cywilnej jest nie tyle pójściem na łatwiznę (nie trzeba szukać wędrowników, którzy zrobiliby uprawnienia), co konsekwencją skali obozu (gotowanie na 150 osób to nie bułka z masłem).

We wszystkich dłuższych wyjściach poza obóz uczestniczą pełnoletni opiekunowie z uprawnieniami wychowawcy kolonijnego lub instruktorzy, co ogranicza liczbę wyjść (gier, harców, zwiadów) i samodzielność zastępów. W przypadku jakiejkolwiek "turystyki kwalifikowanej" (choćby kajaki czy rowery) korzysta się z pomocy ludzi z uprawnieniami PTTK i zatwierdza się trasę wędrówek w PTTK. Na spływie kajakowym jest zawsze obecny ratownik. O samodzielności zastępów możemy pomarzyć - w końcu zastępowego zawsze nadzoruje ktoś dorosły. Nie ma też mowy o zetknięciu się młodego harcerza z wyzwaniami godnymi dorosłego - musi poczekać... aż dorośnie. Jego drużynowy i szczepowy obawiają się bowiem reakcji rodziców i odpowiedzialności karnej.

W zależności od przychylności bądź nieprzychylności miejscowego Sanepidu, może być na przykład konieczność trzymania niektórych produktów spożywczych w lodówce, posiadania toalet typu "toi-toi", samochodu dostawczego itp. Załatwianiem wszystkich formalności zajmuje się ścisła komenda obozu, bo któż inny byłby partnerem do rozmowy z panią z Sanepidu czy urzędnikiem w gminie.

I wszystko na papierze wygląda dobrze. Tylko czy to jest jeszcze obóz harcerski - miejsce kształtowania charakteru poprzez stawianie wyzwań, że sparafrazuję misję ZHP? Czy wciąż wychowujemy młodych ludzi, którzy mają szansę stać się liderami w swoich środowiskach, których w dorosłym życiu docenią pracodawcy i inni współpracownicy? A może po prostu zapewniamy w miarę atrakcyjny program i wypoczynek dzieciakom. Oczywiście trochę przerysowuję, jednak mam poczucie, że ta wizja nie jest zbyt odległa od rzeczywistości. Nie chcę się tu wdawać w rozważania, na ile to efekt przepisów państwowych, na ile - naszych wewnętrznych, a na ile - po prostu obaw instruktorów. Najważniejsze jest, byśmy pamiętali, po co na obóz jedziemy i mieli odwagę tak zmieniać otoczenie, żeby te cele realizować.

Wszystkim organizującym obozy polecam dokładną lekturę "Rzeki" Ewy Grodeckiej, książki do której zawsze warto wracać. Opisana tam "kolonia" pod wieloma względami bije na głowę obecnie organizowane obozy, jeśli chodzi o kształtowanie w młodych ludziach zaradności i samodzielności. Pomyślcie tylko: opisane tam harcerki jadą na kolonię tylko z jedną pełnoletnią opiekunką - swoją drużynową, same gotują, bez opieki drużynowej jeżdżą na targ po zakupy, harcują zastępami... Czy to dziś możliwe? Mam nadzieję, że wciąż tak.

phm. Kamila Wajszczuk HR - namiestniczka wędrownicza Hufca ZHP Warszawa-Mokotów, kształceniowiec, instruktorka w szczepie 23 WDHiZ "Pomarańczarnia"


-------------------------------------------------
Nr HR-a: 2/2009

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.