Nawigacja
Maciej Pietraszczyk: Sprawność "Siadacza"
Siedzimy przy stole i jemy obiad, a z tapczana dochodzą wciąż stęknięcia, jęki, sapania, czasem pisk furii. Zastanawiam się, czy w tych dźwiękach znajdują się określenia uznawane za niecenzuralne. To Zuzia pracowicie usiłuje usiąść, co jej jeszcze niezbyt wychodzi. Jednak dzień po dniu jest co raz bliżej swojego celu. To kwestia tygodnia, może dwóch, gdy siądzie oznajmiając światu radosnym piskiem, że znów coś w życiu osiągnęła.

Jest koniec sierpnia 2009 roku. Zuzia ma prawie sześć miesięcy. Ze dwa miesiące temu odkryła uroki pozycji wertykalnej i od tej pory nie zgadza się być noszona inaczej, niż w pionie.
Ale to za mało. Przecież świat jest tak ciekawy i kolorowy, że nawet jadąc wózkiem warto mieć główkę pionowo i rozglądać się wokół. Od miesiąca Zuzia pracowicie dzień po dniu trenuje brzuszki, rowerki i inne figury gimnastyczne, które jak sądzi doprowadzą ją do upragnionego celu. Każda próba przejścia do siadu okraszona jest jękami, stęknięciami, piskami i całą litanią "bluzgów", a nawet łzami wściekłości, że znowu nie wyszło.. Aż mi jej szkoda.
Tylko, że gdybym chciał małej pomóc, podeprzeć jej plecki, posadzić, to wyrządziłbym jej krzywdę. Kościec niemowlaka jest za delikatny, a mięśnie za słabe, żeby utrzymać ciało w pionie. To właśnie te uporczywe ćwiczenia, które godzinami Zuzia uprawia rozwiną jej organizm tak, by bez trudu usiadła i utrzymała się o własnych siłach. Nie bez znaczenia jest też duma i radość malujące się na małej buźce, gdy szkrabowi coś się uda osiągnąć. Choćby gdy po raz pierwszy bez czyjejkolwiek pomocy przetoczyła się z plecków na brzuszek i z powrotem, czy też gdy odkryła, że smoka można z buzi wyjąć i włożyć z powrotem. Widać, że nawet u takiego malucha osiągnięty samodzielnie sukces buduje poczucie własnej wartości.

Nie inaczej jest z naszymi harcerzami. Nie od razu wszystko potrafią, a nawet więcej, w zasadzie na początku są jak to niemowlę: w wymiarze harcerskim nie potrafią nic. Patrzymy z poczuciem wyższości na ich nieudolne próby postawienia namiotu, zorientowania mapy, czy rozpalenia ognia. Oni z kolei złoszczą się, gdy widzą, że starsi i kadra już dawno są po obiedzie i odpoczywają w rozstawionych namiotach. Pojawia się gniew, czasem agresja, kłótnie.
Ale jeśli w tym momencie im pomożemy i rozstawimy namiot, rozpalimy im ogień, czy pokażemy kierunek, wyrządzimy im krzywdę podobną do tej, jaką sprawimy niemowlakowi "pomagając" mu usiąść. Naruszymy kręgosłup moralny mówiący "bądź samodzielny", nie pozwolimy rozwinąć się mięśniom umiejętności, zatrzymamy rozwój mózgu wstrzymując procesy analityczne, wreszcie odbierzemy poczucie własnej wartości wynikające ze świadomości sukcesu. Uczynimy z harcerza moralną i mentalną kalekę zależną od inicjatywy i pomocy innych, a przecież zależy nam na człowieku samodzielnym, przewodzącym rówieśnikom.
Nie znaczy to, że mamy harcerzowi utrudniać rozwój. Przywiązanie Zuzi do łóżeczka spowodowałoby bowiem podobne skutki, jak sadzanie na siłę: nie rozwinęłyby się mięśnie i kręgosłup, nie opanowałaby umiejętności siadania. Podobnie zabranianie harcerzom podejmowania wyzwań i nie dopuszczanie do sprawdzania swoich możliwości blokuje rozwój psychofizyczny. Tak samo jak nie kończące się wieloletnie próby na stopnie harcerskie, traktowane niemal w kategoriach orderów i odznaczeń "za zasługi".

Zuzia podejmuje jeszcze jedną próbę. Tym razem ma ciut ułatwiony start, bo leży na mnie, a ja jestem w stosunku do poziomu pod niewielkim kątem, ok. 10 stopni. Pierwsza próba kończy się moją interwencją, bo Zuzia zgromadziła tyle sił, że nie wyhamowała i tułów poleciał jej do przodu. Złapałem szkraba i położyłem z powrotem na sobie. Mała spróbowała jeszcze raz, tym razem zatrzymała ciałko w pionie w siadzie prawie prostym.

- Yyyyjjjjiiiiiiii! - dziecko piskiem i szerokim uśmiechem ogłosiło światu swój sukces.
- Mama! - wołam w stronę kuchni. - Prawie siadam!
Aśka stanęła w drzwiach rozpromieniona chwaląc kolejne próby córeczki, która rozbawiona kładzie się i samodzielnie przechodzi do siadu. Zuzia właśnie zdobyła swoją pierwszą harcerską sprawność "Siadacza". Nagrodą dla niej jest zarówno sama umiejętność dająca nowe możliwości, jak i autentyczna radość zastępowej-mamy i podzastępowego-taty.

Ta sprawność rzeczywiście będzie "na całe życie". A czy nasze sprawności takie są? Czy poza ogłoszeniem w rozkazie i prawem naszycia kółka na mundur dają umiejętności procentujące przez całe życie? I czy ich zdobycie przez naszych harcerzy jest powodem do radości dla nas?

Dwa lata temu Zuzia zdobyła niemowlęcą "ochotniczkę". Zachęcona sukcesem i wzmocniona naszą radością za jakiś czas podjęła próbę "tropcielki" i zaczęła z takim samym samozaparciem uczyć się chodzenia. Obecnie, po dwóch latach zaliczyła "samarytankę" troszcząc się o innych, opiekując nimi i dziejąc się z nimi smakołykami, a teraz raźno podjęła próbę "wędrowniczki" radośnie zanurzając się (najchętniej bez opieki dorosłych) w otaczający ja świat i podejmując się powoli odpowiedzialności za innych. Jeszcze miesiąc, a w przedszkolu sama stanie na czele swojego "zastępu", któremu będzie przewodzić.

A nasi harcerze? Zdobywają stopnie i sprawności, bo muszą, czy dlatego, że chcą, że ich zdobycie daje im poczucie satysfakcji i wzmacnia świadomość własnej wartości? Jaką rolę pełnimy w rozwoju harcerzy: poganiacza niewolników na budowie naszych ambicji, czy partnera wspierającego harcerzy w samodzielnym osiąganiu ich własnych sukcesów?

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.