- Drukuj
- 28 paź 2022
- Trzy Pióra
- 1014 czytań
- 0 komentarzy
Trzy Pióra.... Kiedy to było....
Swoje "Trzy pióra" zdobywałem dawno temu, gdy chłopcy nosili jeszcze mundury w kolorze khaki, które potrafiły zmieniać kolor na biały. Byłem posiadaczem już nie musztardowego munduru, ale czegoś na nim brakowało.
Było wspaniałe ciepłe lato, lipiec, kurs drużynowych harcerskich gdzieś w Sudetach. W drugim tygodniu kursu, po wielu rozmowach w zastępie, znalazłem opiekuna próby i wystartowałem.
Dzień pierwszy - próba głodu. Jedyny problem był taki, że w ten dzień byliśmy zastępem służbowym i do naszych zadań należała obsługa kuchni (rąbanie drzewa, noszenie węgla i wody oraz przygotowanie i wydawanie posiłków). Naszym pomysłem było przygotowanie niespodzianki na kolację - placki ziemniaczane. Komenda wyraziła zgodę, pod warunkiem, że placki będą dla wszystkich 50 osób kursu, 80 osób obozu stałego i wstępnie nieznana liczba osób na stanicy wędrówki. Do połowy dnia głód aż tak bardzo nie doskwierał, ale zbliżająca się kolacja i sterty obranych ziemniaków, które już wkrótce miały się zamienić w pyszne placki ziemniaczane, potęgowały ssanie w żołądku. Niestety, placki na kolację nie wyszły, a ich smażenie zakończyliśmy około 2 w nocy. Ominęły mnie one jednak, ale kochane chłopaki zostawiły mi coś na następny dzień.
Dzień drugi - próba milczenia. Po nocy na głodniaka, przygotowywałem się do apelu i cały czas przypominały mi się rady przyjaciół: "Nie odzywaj się na apelu", "Nie odzywaj się w latrynie", "Nie odzywaj się na warcie" (tak byliśmy w ten dzień zastępem wartowniczym), "Nie odzywaj się w ogóle". Co ważne, przez cały dzień, cały kurs i obóz harcerski dawały mi spokój przechodząc daleko ode mnie. Czy stojąc na warcie na bramie obozowej, czy podczas odpoczynku w namiocie wartowniczym, czy podczas zajęć kursowych cały czas czułem wsparcie.
Dzień trzeci - próba samotności. Na apelu trzeciego dnia, na apelu byłem ubrany w niezniszczalne morro i miałem chlebak przewieszony przez ramię i pałatkę. W chlebaku manierka z wodą, menażka, parę zapałek, ołówek. Pogoda nie zapowiadała zmian, miało się utrzymać 20-kilka stopni, w nocy - około 15-17. W końcu pełnia lata. Po odmeldowaniu się, poszedłem w góry. Wiedziałem tylko że mam wrócić na apel następnego dnia. Pierwsze co, po wejściu w las - zacząłem mówić do siebie - tego mi brakowało po poprzednim dniu. po niedługiej wędrówce znalazłem doskonałe miejsce na przygotowanie miejsca na noc, czyli ustawienie namiotu z pałatki. Po chwili ruszyłem na zwiad oraz po jakieś leśne jedzenie. Okazało się, że niedaleko od szałasu znajduje się zarówno strumyk z czystą i zimną woda oraz duże pole jagód. Miałem również sąsiedztwo, jednak nie obawiałem się, że mogą mnie zobaczyć. Był to cmentarzyk wojenny niezbyt często, a w zasadzie rzadko, odwiedzany. Po całym dniu łażenia po okolicy i przygotowywaniu mapy terenu, nadszedł czas na spotkanie z opiekunem. Niestety, tak wspaniale przygotowane miejsce do spania, w nocy okazało się niemożliwe do wykrycia. Więc noc spędziłem przytulony do muru cmentarnego. Na szczęście kamienie były dosyć ciepłe, co okazało się wielkim plusem. Rano, o dziwo, szałas odkryłem w odległości 20 metrów od miejsca nocowania. Zjadłem zebrane jagody, popiłem wodą ze strumyka i zacząłem powrót na obóz. Okazało się jednak, że harcerze to wielkie lenie i obóz, poza wartownikami, spał. Była godzina ok 6. Usiadłem więc pod drzewem i czekałem na pobudkę, gimnastykę i rozpoczęcie apelu, na którym miałem się zjawić. Po odmeldowaniu się i pozytywnym zakończeniu próby, okazało się, że na najbliższe 12 godzin mam trafić do śpiwora, bo w Tatrach spadł śnieg, a w Sudetach w nocy były 3 stopnie. Wspaniałe lato.... Po kilku godzinach, jak się przebudziłem, zauważyłem, że na rękawie munduru pojawiła się pięknie wyhaftowana sprawność "Trzech piór". Do dzisiaj nie wiem na pewno, a nikt nie chciał się przyznać, czyim ona była dziełem.
hm. Grzegorz Przybylak HR (wówczas wędrownik)
Social Sharing: |