Nawigacja
Maciek Pietraszczyk: Mitologia, czy kłamstwa?
W portalu zhp24 Rafał Klepacz rozprawia się harcerskimi mitami. Wzorem Adama, czy też Jamiego z popularnego programu stacji "Discovery" bierze na warsztat kolejne krążące po ZHP legendy i nicuje je na lewą stronę bezwzględnie zostawiając z nich proch.
Szkopuł w tym, że Adam i Jamie czasem potwierdzają mity jako prawdę, a czasem zawieszają rozwiązanie nie potwierdzając ich, ani nie zaprzeczając. Rafał takiej szansy nie daje.


Mit nie jest kłamstwem
Od razu zastrzegę, że z opiniami Rafała w znacznym stopniu się zgadzam. Jego mocny, żeby nie powiedzieć: brutalny atak na naszą mitologię negliżuje całą masę potworków pojęciowych, zafałszowań i prostackich uproszczeń trzymających wiele środowisk na poziomie, przy którym król Ćwieczek, to szermierz postępu. Rafał posuwa się jednak za daleko nazywając te mity kłamstwami. Kłamstwo, to bowiem świadome podanie nieprawdy, wypowiedzenie twierdzenia, o którym wypowiadający je wie, że jest sprzeczne z prawdą. Kłamie więc ktoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę, że w Powstaniu Warszawskim dzieci na ogół nie walczyły z bronią w ręku, a mimo to opowiadający łzawą historię o "Małym Powstańcu". Jeśli jednak tę samą historię opowie ktoś przekonany, że taka była prawda, to nie będzie kłamstwa, tylko błąd.
Poza tym, kłamstwo jest nie tylko świadomym rozminięciem się z prawdą, ale także ma na celu wprowadzenie w błąd drugiej osoby, grupy osób, czy też samego siebie.
Kłamstwo ma więc znacznie zdecydowanie negatywne, jest czymś złym.

Natomiast mity są neutralne zarówno moralnie, jak i względem dychotomii prawda-fałsz. Mit nie jest bowiem rozminięciem się z prawdą, ale szczególnym jej naświetleniem uwypuklającym istotne sprawy. W tym kontekście mit "Małego Powstańca" odarty z fałszywego heroizmu pokazuje prawdę o tragedii pokolenia pozbawionego dzieciństwa. Mit jest więc symbolem i nie może być brany dosłownie, wprost.

Mity są podstawą i osnową istnienia i tożsamości wszelkich bytów społecznych od rodziny po narody i religie. Mitem przecież jest obraz zawsze kochającej się i zgodnej rodziny, jaki buduje się w oczach dziecka. Rodzice przecież mają lepsze i gorsze dni, czasem różnice zdań wyjaśniają w sposób agresywny. Jednak dziecko nie powinno być tego świadome. W jego oczach rodzina ma być zawsze zgodna. To mit. Ale ten mit jest warunkiem zdrowego rozwoju psychicznego dziecka, jego poczucia bezpieczeństwa i opanowania umiejętności dzielenia się uczuciami. Podobnie jest z mitem mających zawsze rację rodziców, zawsze mądrej pani w szkole itd itp. Wszystkie służą dobru i rozwojowi dziecka.
Podobnie jest z mitami religijnymi i narodowymi. Nie mówią nam one, jak w rzeczywistości było, ale w jaki sposób wydarzenie historyczne zostało zinterpretowane w różnych momentach dziejowych. I kompletnie nie ma znaczenia, czy państwo polskie stworzyli sami Słowianie Zachodni pod wodzą księcia Polan, Mieszka, czy - jak twierdzi część historyków - było ono dziełem Wikingów pod wodzą Dago (Dagoberta), nazwanego później Mieszkiem. Dla Polaków i tak istotne będzie małżeństwo z Dąbrówką, chrzest i "bitwa" pod Cedynią (a naprawdę mała potyczka), które dały mityczną podstawę polskiej państwowości.
Właśnie tak rozumieli historię starożytni, mówiąc iż historia magistra vitae est. Starożytne dzieła historyczne, to właśnie narodowe mitologie, dzieje zinterpretowane. Oczywiście, mające odniesienie w faktach, ale te fakty przepuszczone zostały przez pryzmat interesu państwa i wizji, jaką chciał przedstawić autor. Nauczycielką była nie sama znajomość czystych faktów, ale ich ujęcie i interpretacja. Mityczna opowieść jest jedynie kanwą przekazującą treści na zupełnie innym poziomie, niż suche fakty. Gdy słuchamy o wojnie trojańskiej, to zupełnie nie ma znaczenia to, czy Parys, Helena, Agamemnon i Achilles kiedykolwiek żyli, ani to czy Troja istniała. Ważny jest przekaz moralny tej opowieści, jednej z pierwszych w dziejach krytyk anarchii, sobiepaństwa i egoizmu wielmożów.

Po co ten wywód? Po pierwsze dla uporządkowania, a po drugie, dla zrozumienia, że mity same z siebie złe nie są. Są wręcz niezbędne do tego stopnia, że obalenie jednego mitu prowadzi do szybkiego powstania mitu przeciwnego. Biorąc się za demaskowanie i weryfikowanie mitów warto zastanowić się, jaki mit zastąpi to, co zburzyliśmy.

Ad rem.
1. Mit (kłamstwo) jakości.
Oczywiście, Rafał ma rację wyśmiewając dość często pojawiające się wyjaśnienie małej liczebności jednostek.
Nie jest natomiast prawdą, że ilość i jakość nie mają ze sobą nic wspólnego - jak twierdzi Rafał. Mają i to dużo. Jest bowiem dokładnie odwrotnie, niż twierdzą "stróże jakości";. Drużyna dobra, mająca atrakcyjny program, której członkowie są autentycznymi liderami i autorytetami sama przyciąga do siebie chętnych. Oczywiście, nie każdy się nadaje, ale wielu pragnie choćby spróbować.
Sam prowadzę drużynę nastawioną na poziom, a nie na masowy werbunek i nie tylko nie narzekam na ilość chętnych, ale nawet muszę "wypraszać"; z drużyny ludzi, którzy statutowe 25 lat ukończyli.

To jedna strona medalu. Druga jest jednak zaprzeczeniem tego, co dotąd napisałem, a też miałem okazję z nią się spotkać. Są bowiem środowiska, w których w imię ilości rezygnuje się z jakichkolwiek wymagań. Na krótki dystans wydaje się to polityką skuteczną. Zamiast dwóch zastępów supermenów mamy pięć słabych, ale możemy pochwalić się ilością, co przecież jest "dowodem"; jakości.

Oczywiście, w perspektywie wieloletniej brak wymagań, brak wyzwań, brak świadomości, że to, co robię jest warte mojego zaangażowania powoduje odpływ i liczebność środowiska gwałtownie spada. Dlatego w środowiskach "lajtowych" dominują gromady zuchowe, ale już wędrowników w nich nie uświadczysz.
I przeciw takim praktykom wymierzony jest ów mit jakości. Oczywiste jest bowiem, że jeśli jako drużynowy stanę przed koniecznością usunięcia z drużyny połowy ludzi nie spełniających wymagań, to zrobię to nawet jeśli w efekcie drużyna stanie się zastępem. Lepiej mieć dobry zastęp, niż słabą drużynę. Czemu? Bo z dobrego zastępu powstanie drużyna, ale z kiepskiej drużyny nie zostanie nawet zastęp. Utrzymywanie ilości kosztem poziomu prowadzi tylko do katastrofy.

2. Mit (kłamstwo) paramilitaryzmu
Tu Rafał dość mocno miesza fakty, co zresztą wytknięto mu w komentarzach. Najważniejsze jest jednak pomieszanie trzech pojęć: wychowania obronnego, które w harcerstwie musi być obecne, z paramilitaryzmem, który w harcerstwie jest faktem od zarania oraz z militaryzmem, na który w harcerstwie nie ma miejsca.

Już wyjaśniam, o co chodzi.
Wychowanie obronne: harcerstwo ma wychować dobrego obywatela Polski i dobrego człowieka. Otóż od początku społeczeństwa zarówno w znaczeniu starożytnym, średniowiecznym, jak i nowoczesnym, obywatelem był, jest i będzie wyłącznie ten, kto ma prawo bronić swojej wolności zarówno w formie werbalnej przed sądem, czy też w parlamencie, jak fizycznie wobec napastnika. Prawo posiadania i używania broni było zawsze prawem obywatelskim. Oczywiście, czasy się zmieniły i nie nawołuję do powszechnego dostępu do broni. Zwracam tylko uwagę na ścisłe powiązanie prawa do obrony swoich praw z wolnością i obywatelskością. Jeśli wychowujemy obywatela, to umiejętność obrony wolności, bezpieczeństwa, własności i godności jest częścią tego wychowania.
Oczywiście, zasadnym jest pytanie, czy umiejętność ta ma polegać na ganianiu po poligonie z atrapą karabinu w ręce, czy nie właściwsze jest wyrobienie umiejętności reagowania w sytuacjach zagrożenia, a tu najbardziej odpowiednie jest szkolenie ratownicze. Ale to kwestia na osobny wywód.
Warto przy tym pamiętać, że harcerstwo zaliczane jest do pozawojskowego segmentu systemu obrony państwa i będzie mieć taki charakter tak długo, jak długo uczy pierwszej pomocy, obsługi radia i stawiania namiotów.

Paramilitaryzm z kolei nie jest tylko naśladowaniem wojska. Paramilitarną jest każda organizacja, która w minimalnym choćby stopniu wzoruje się na strukturach wojskowych. Jeśli mamy mundury, to już jesteśmy paramilitarni tak samo, jak paramilitarna jest Straż Pożarna (także ochotnicza), paramilitarna jest Straż Leśna, czy też paramilitarny był "Sokół". Każda organizacja umundurowana, posługująca się hierarchiczną strukturą, używająca rozkazów, posiadająca stopnie, funkcje itp. jest organizacją paramilitarną.
Harcerstwo było, jest i będzie paramilitarne, bo tak zostało stworzone. W momencie, kiedy zrezygnujemy z paramilitarnej otoczki, przestaniemy być sobą. Inna sprawa, czemu ten paramilitaryzm służy. Czy jest tylko narzędziem wykorzystującym naturalną w pewnym wieku fascynację dzieci i młodzieży wojskiem, czy też jest celem samym w sobie. W pierwszym przypadku wszystko jest na swoim miejscu. W drugim, mamy do czynienia z patologią.
Warto tu zauważyć, że przed wojną struktura i formy paramilitarne kończyły się w momencie, gdy młody człowiek kończył 18 lat. Potem organizacja przyjmowała formy coraz bardziej demokratyczne aż do pełnej demokracji bezpośredniej na poziomie harcmistrzów.

Militaryzm wreszcie, to istota omawianych tu patologii. To usilne tworzenie doskonałego żołnierza i przekształcenia państwa w obóz wojskowy. Zamiast armii obywatelskiej i powszechnej obrony wolności mamy zmilitaryzowanych obywateli i powszechne zniewolenie. W militarystycznej strukturze nie miejsce na myślenie. Jest tylko wykonywanie rozkazów. Brrr.
Militaryzm jest celem samym w sobie opartym na patologicznej, nacjonalistycznej formie patriotyzmu pozbawionej tej dawki krytycyzmu i poczucia odpowiedzialności za byt narodowy, o którym pisał Roman Dmowski. Militaryzm opiera się na ubóstwieniu państwa i armii podporządkowując im wszystko, z wolnością i prywatnością włącznie. Dla militaryzmu państwo i armia są ponad człowiekiem i ponad narodem. To naród ma służyć armii.
I tego w harcerstwie nie ma prawa być. Nie ma prawa być wychowywania żołdaka zamiast obywatela, nie ma prawa być wymuszania krzykiem i przemocą "racji" przełożonych, nie ma prawa być szkolenia zabójców, nie ma prawa być zabijania wrażliwości.

Warto przy tym pamiętać o pewnym drobiazgu, Baden-Powell tworząc skauting usiłował dokonać przełomu w szkoleniu wojska w kierunku, jaki dziś jest standardem. W czasach młodości B-P obowiązywał szyk linearny, strzelanie salwami na rozkaz, a żołnierz musiał wyzbyć się strachu i robić to, co mu kazali nie myśląc. Walki w Afryce uświadomiły Baden-Powellowi archaiczność tego systemu szkolenia, a rację przyznała mu I i II wojna światowa. Dziś na skautowym systemie szkolenia opierają się wszystkie nowoczesne armie i formacje mundurowe. Dlatego niecelne jest przytaczanie wypowiedzi B-P odnośnie współczesnej armii. To po prostu "inna bajka".

Jak najbardziej możemy i powinniśmy korzystać i czerpać z doświadczeń i dorobku bojowego naszych poprzedników. Mamy prawo i obowiązek być z nich dumni. Mamy też prawo i obowiązek robić wszystko, żeby nasze dzieci i wnuki były bezpieczne i nigdy nie oglądały czołgów na ulicach, chyba że podczas defilady. To oznacza także wychowanie obronne, bo si vis pacem para bellum.
Możemy wykorzystywać naturalną w pewnym wieku fascynację dzieci i młodzieży mundurem, ale wykorzystywać ku czemuś, ku wykształceniu obywatela odpowiedzialnego za swój kraj.

3. Mit (kłamstwo) wyjątkowości.

Tu zupełnie się nie zgadzam, co zresztą pisałem już na forum.zhp.pl. Tak, jesteśmy najważniejszą organizacją wychowawczą w Polsce. Tak, jesteśmy największą organizacją młodzieżową. Tak, na tle innych organizacji skautowych, nasze zaangażowanie w walkę najeźdźcą było niewspółmiernie wysokie, co nie znaczy, że oni nie mieli ciężko. Tak, tylko my mamy wszystko fajne. Tak, należy nam się szacunek.
Te zdania są najzupełniej usprawiedliwione. Nie ma przy tym znaczenia, czy są one w 100 procentach zgodne z prawdą, czy też nie. Są one naturalnym sposobem postrzegania własnej wspólnoty przez jej członka. Zawsze moja mama jest najładniejsza, moje dzieci najmądrzejsze, mój język najpiękniejszy, a nasza kiełbasa przegoniła ich kiełbasę. ;) Im bardziej harcerz jest związany emocjonalnie ze swoim Związkiem i ruchem, tym bardziej będzie wierzył w ten mit, bo on daje mu motywację do działania, zdobywania stopni, stawiania sobie wyzwań. Gdybym nie wierzył, że robię coś wyjątkowego, w sobotę poszedłbym z kumplami na piwo, a nie na biwak drużyny.

I badania społeczne nie mają tu nic do rzeczy. Według badań sondażowych przeprowadzanych wśród mieszkańców Europy komunizm obalili Niemcy, a Żydów wymordowali Polacy. Jak to się ma do rzeczywistości, nie muszę chyba pisać. Badania opinii przedstawiają opinie o rzeczywistości, a nie rzeczywistość. Opisywana przez Rafała powszechna nieświadomość wychowawczej roli ZHP jest między innymi skutkiem metodyki opartej na pośredniości oddziaływań. Po prostu, nasz "absolwent" pamięta, że jeździł na jakieś obozy, ale zupełnie nie kojarzy tego z wychowywaniem. I bardzo dobrze. Znaczenie wychowawcze nie polega bowiem na tym, ile osób kojarzy nas z wychowaniem, ale na tym, na jak dużą grupę dzieci młodzieży mieliśmy możność wpłynąć. I tu nie mamy - niestety - znaczącej konkurencji. Niestety, bo brak konkurencji prowadzi do uwiądu.

Nie widzę w tych zdaniach niczego nagannego i złego tak długo, jak długo na tych twierdzeniach ktoś nie zacznie budować tezy o konieczności superprzywilejów. I nie chodzi mi tu o kwestię ustawowej regulacji działalności harcerskiej, której jestem zwolennikiem. Ustawa nie ma bowiem dać nam przywilejów, tylko uporządkować całe mnóstwo kwestii prawnych, które dziś paraliżują nasze działanie. Natomiast za niedopuszczalną uważam sytuację, gdy na podstawie mitu o naszej wyjątkowości zaczniemy stawiać żądania i domagać się wyjątkowego traktowania. Uważam za konieczne takie zbudowanie przepisów, by instruktor harcerski nie musiał robić kursu instruktora rekreacji, żeby poprowadzić zabawy sportowe, ale nie widzę możliwości, by ta wyjątkowość harcerstwa zwalniała go z odpowiedzialności, czy też pozwalała udawać pracę zawodową w komendzie jakiegoś szczebla.
Jesteśmy wyjątkowi tak samo jak wyjątkowy jest OSW "Strzelec", wyjątkowy jest Związek Hodowców Kanarków i wyjątkowy jest ruch oazowy... Każdy jest wyjątkowy, niepowtarzalny i jedyny. I bardzo dobrze. I bądźmy z tego dumni.
A szacunek należy się każdemu. Tak ze względu na kindersztubę.

4. Mit (kłamstwo) oblężonej twierdzy
Tak, sam się z tego mitu leczyłem i sam odkrywałem ze zdumieniem, że poza harcerstwem też jest życie, czasem nawet ciekawsze. Ale czemu byłem tak mocno przekonany do mitu oblężonej twierdzy? Bo na moim osiedlu, gdzie prowadziłem drużynę była to wtedy prawda. Kto nie był w harcerstwie, ten był w gangu. Kto nie chodził na zbiórki, ten rabował kioski. Na osiedlu trwała regularna wojna (czasem mająca formy fizyczne) między harcerstwem a chuliganerią. Ci, którzy z różnych przyczyn odpadli, skończyli na ulicy i w więzieniach. Mundur harcerski niejednego przed więzieniem uratował (służę przykładami). Ten stan zaczął ulegać zmianie dopiero w drugiej połowie lat 90-tych i teraz nie jest to już takie oczywiste. Niemniej w wielu środowiskach nadal tak jest. To nie jest kłamstwo, to rzeczywistość wielu środowisk, szczególnie tych, które nie mają na swoim terenie alternatywy.

Ale Rafał wskazuje dobrze negatywny skutek owego mitu: strach przed światem zewnętrznym powodujący, że odejście z harcerstwa dorosłego człowieka jawi się nieomal jak kataklizm. Stan zbliżający niektóre drużyny do formy parasekt, w których guru stanowią drużynowi, a osoby wyrwane spod ich wpływu wymagają terapii i odwyku od harcerstwa.
Opisywaliśmy to i usiłowaliśmy zwalczać na początku lat 90-tych w ZHP-1918.

Tyle, że postawa ta jest trudna do uniknięcia. Jeśli harcerz, czy harcerka wśród nas znalazł, czy znalazła przyjaciół, spełnienie pasji i marzeń, czasem dziewczynę lub chłopaka, może małżonka, jeśli wśród nas zaspokoili potrzebę wolności, bezpieczeństwa i bycia potrzebnym, to w naturalny sposób zbudują w swoim umyśle na własny użytek mit twierdzy, w której są bezpieczni i mogą schronić się przed złem otaczającego ich świata. Stąd o krok od mentalności sekciarskiej i strachu przed życiem.

Nie zwalczymy tego mitu, bo zbyt wiele go wydaje się potwierdzać, ale możemy - i to powinno być zadanie instruktora - uzupełniać proces wychowawczy o oswojenie harcerzy ze światem pozaharcerskim. Jak to zrobić, to inna sprawa, a przykład osobisty instruktora jest tu kluczem.

Idź dokąd poszli tamci...
Rafał postanowił być łamaczem mitów. Cóż, mogę życzyć powodzenia. Czym jednak zastąpimy te wymienione wyżej mity? Przekonaniem, że jesteśmy do niczego i powinniśmy brać jak leci, byle dużo? Zwalczaniem wszelkich form zbliżonych do wojska z mundurami włącznie? Opinią, że jesteśmy bezbarwni i nijacy? Odebraniem dzieciakom poczucia bezpieczeństwa?
Oczywiście, że nie i wiem, że Rafał wcale tak nie myśli. Dlatego zamiast łamać mity, wolę je reinterpretować tak, by służyły dobrze aktualnym potrzebom wychowawczym. Zamiast niszczyć, wykorzystajmy je do pozytywnych celów:

* Wolę dobry zastęp, niż kiepską drużynę. Nie każdy musi być harcerzem. Na bycie harcerzem trzeba zasłużyć.

* Jeśli chcesz być jak żołnierz, to zacznij od posprzątania pokoju i ułożenia ubrania w kostkę. Aha, żołnierz jest punktualny i nie spóźnia się.

* Należysz do wyjątkowego ruchu i wyjątkowej organizacji. Zachowuj się tak, by nie przynieść wstydu.

* Świat na zewnątrz jest zły, ale ty już umiesz z tym złem walczyć. Bądź wierny, idź.

Uważam, że tak uzyskamy więcej. Więcej pożytku będzie bowiem z wykorzystania wiatraków do mielenia mąki, niż z walki z nimi.


Autor:
MaciekP



-------------------------------------------------
Nr HR-a: 5/2008







Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.