Nawigacja
o. Robert Wawrzeniecki OMI: Quo vadis...?

Quo vadis...?
o. Robert Wawrzeniecki OMI

Z pewnym zaciekawieniem, ale i obawą przyglądam się prowadzonej w ostatnim czasie na łamach listy internetowej "Czuwaj" dyskusji na temat tożsamości harcerskiej. Dyskusji, która jest odbiciem pewnych niebezpiecznych tendencji, jakie obserwuje. Po długich wahaniach postanowiłem zabrać głos w tej ważnej sprawie, bo czuję się odpowiedzialny za to, co swoiłem.
Miałem bowiem to szczęście, że uczestniczyłem w zakładaniu ZHR-u w 1989 roku na Zjeździe Założycielskim w Trójmieście. Pamiętam też, ile trudu wkładaliśmy w to wszystko. A zatem i dziś sprawy harcerskie nie są mi obojętne. Właśnie dlatego postanowiłem zabrać głos w dyskusji. Nie mogę bowiem uczestniczyć w niej tylko jako bierny obserwator. Refleksje zamieszczone niżej może będą trochę przejaskrawione, ale właśnie o to mi chodziło. Może owocem tego będzie dalsza, poważana dyskusja na łamach listy dyskusyjnej i nie tylko.

1. Organizacja ideowo wychowawcza czy elitarna?

Od samego początku harcerstwo było organizacją ideowo-wychowawczą i tak też pozostało do dnia dzisiejszego. Miało to być wychowanie w duchu pozytywnych wartości, 
przeciwwaga tych, które lansowane były przez niektóre środowiska w minionym czasie. I myślę, że realizuje się to lepiej lub gorzej (szkoda!) w konkretnych jednostkach harcerskich, które mogłem spotkać w czasie moich podróży po Polsce.
Strasznie jestem jednak uczulony, z czym spotkałem się w wielu z tych środowisk, na podkreślanie elitarności, a właściwie bardzo złego rozumienia tego słowa. 
O jaką elitarność tu chodzi? Nie zawsze tą w dobrym znaczeniu - niestety. Czasami było to zwykłe wynoszenie się ponad inne organizacje harcerskie. Tymczasem wiele rzeczy w dzisiejszym ZHx przypomina mi praktyki stosowane w "starych, dobrych czasach" (!). Ale o tym za chwile w dalszej części moich refleksji.
Według mnie ta elitarność zakłada wychowanie bliżej nieokreślonej elity, która miałaby kształtować innych. Ośmielę się nawet stwierdzić, że ta praca nie jest dla nas. Jak dobrze możemy zaobserwować wokół siebie, tak wielu ludzi, szczególnie młodych, jest uczulonych na ten sposób wychowania. Do wielu z nich, choć nie potwierdzą może tego publicznie, najważniejsze jest codzienne, mozolne wychowanie w duchu jasno określonych i przestrzeganych wartości. Jesteśmy przeznaczeni do pozytywistycznej pracy od podstaw. Niestety takie są realia współczesnej Polski, z którymi spotykam się w czasie rozmaitych spotkań indywidualnych i w większej grupie. Kształtowanie elit i ciągłe podkreślanie tego faktu, może doprowadzić do zamknięcia się w sobie i duszenia się we własnym sosie. To doprowadzi zaś do skostnienia i ideowej śmierci. 
A przecież poprzez odpowiednie wychowanie w ZHx, bez ciągłego podkreślania tego, że wychowujemy elitę, możemy osiągnąć zamierzone efekty.
Mogę zgodzić się tylko na taką elitarność ZHx, która będzie właśnie propagowaniem tworzenia "elity ducha". Zresztą piękny plan działalności wytyczył nam w 1996 roku papież Jan Paweł II: "Dzisiejszemu światu potrzeba czytelnego świadectwa wiary, nadziei i miłości. Potrzebuje go zwłaszcza młodzież, której przypadnie żyć w trzecim tysiącleciu. Organizacja harcerska, zachowując ideał, który przyświecał założycielom, wychowuje młodzież w duchu tradycji chrześcijańskich i narodowych, wdraża do podejmowania odpowiedzialnych zadań, uczy poszanowania całego dzieła stworzenia, a nade wszystko godności każdego człowieka. (...) Wśród wielu błędnych tropów trzeba umieć odnaleźć ślady Chrystusa i pójść za nim. (...)" (Jan Paweł II do przedstawicieli organizacji harcerskich w 1996 roku). Szkoda tylko, że w szarej 
codzienności spoczęliśmy na laurach i tych słów w pełni nie realizujemy. Gdybyśmy bowiem to czynili, to przypuszczam, że nie byłoby problemów z naszą tożsamością. 


2. Co się stało przez ostatnie 10 lat?

Myślę, że zagubiliśmy właściwą drogę, o czym świadczy też dyskusja, nie tylko na liście dyskusyjnej rCzuwajr1; na temat tożsamożci harcerskiej. Zasygnalizowane problemy stanowią tylko czubek "góry lodowej". Jeśli dziś się z nimi nie uporamy, to mogą one poważnie uszkodzić "nasz harcerski statek" (bo raczej go nie zatopią - w to nie wierzę!).
Większość organizacji harcerskich nie jest już tymi samymi organizacjami harcerskimi, co 10 lat temu, co też stanowi normalną kolej rzeczy. Wiele rzeczy trzeba 
bowiem dostosować do zmieniającej się sytuacji. Gorzej jednak, jeśli te zmiany pójdą za daleko i dotkną rzeczy najistotniejszych, dotkną samych korzeni. Myślę, że coś w tym stylu dokonało się w ZHx.


Chora dusza...

Pamiętam, że kiedy pod koniec lata osiemdziesiątych uczestniczyłem w Mszy Świętej harcerskiej na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu, to rzeczywiście można tam było 
zobaczyć ławki pełne harcerzy w różnym wieku. Czasami nawet, w dość dużym kościele, z powodu dość sporej liczby uczestników, nie było miejsca, aby swobodnie utworzyć krąg. Po tym "wysypie", jak mogłem zorientować się ostatnio nastąpił regres. Nawet do tego stopnia, że trudno było "zobaczyć" harcerzy na tej Mszy Świętej. Zresztą cóż innego mogło nastąpić, jeśli kiedyś duszpasterstwo harcerskie było otwarte na wszystkich, a dziś każdy ZHx ma "swoje".
Myślę, że ten problem towarzyszy nam od samego początku powstania ZHx. Sądzę, że ta walka o "harcerską duszę" dziś, ma swoje korzenie w tym, co mogłem zaobserwować w Sopocie w 1989 roku. Pamiętam, jak w czasie obrad, gdy dyskutowano nad Przyrzeczeniem Harcerskim, wywiązała się dość burzliwa dyskusja. Proponowano, aby wszyscy członkowie ZHR-u mieli możliwość wyboru w rocie bądź słowa "Bóg", bądź "Siła Wyższa". Wtedy dość ostro zaprotestował jeden z kapelanów. Powiedział on, że o ile w 
wypadku harcerza niewierzącego sprawa ta jest zrozumiała, to harcerz, który jest człowiekiem wierzącym, nie może mieć takiej możliwości wyboru - jeśli wierzy w Boga, 
to On jest gwarantem jego przysięgi. I tak też wtedy zostało ustalone. Powstaje zatem, sygnalizowany już, problem formacji duchowej, którą powinno zapewnić duszpasterstwo harcerek i harcerzy. Inaczej u samych podstaw powstanie pustka, a nasze działania będą budowaniem domu na pisaku (por. Mt 7, 26-n), bo "jeśli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą" (Ps 127, 1). Potrzebujemy mocnego, ewangelicznego fundamentu. I zresztą nie musimy go szukać daleko. Jakże bogate w ewangeliczne przesłanie jest nasze Prawo Harcerskie - mogłem się o tym jeszcze lepiej przekonać, przygotowując konferencję na harcerski dzień skupienia: "Chrystus w Prawie Harcerskim". 
Oczywiście wypowiedzi moje nie są odbieraniem czegokolwiek harcerzom niewierzącym, bo i oni są tymi, którzy budują własną "duchowość" w myśl Prawa i Przyrzeczenia 
Harcerskiego. Tworzymy więc tę rzeczywistość wspólnie.

Gdzie się podziały ideały z tamtych lat...

Co się stało z ideałami sprzed 10 lat? Czasem mam wrażenie, że się nam w drodze pogubiły. Czy nasze deklaracje o służbie Bogu i Polsce, wierności Prawu i Przyrzeczeniu Harcerskiemu nie odbiegają znaczenie od rzeczywistości? Chciałbym w tym miejscu uwypuklić kilka naszych niekonsekwencji w tej materii, które może zburzą nieco obraz ZHx, obraz chyba nieco zbyt optymistyczny.

"Traktować harcerstwo na serio..." 

Z wielu moich informacji odnoszę wrażenie, że jest to jeden z głównych problemów ZHx dzisiaj. Problem odpowiedzialności za to, co się oswoiło... Pokuszę się w tym 
miejscu o karkołomne stwierdzenie "Kto przestał być harcerzem, nigdy nim nie był" (parafraza tekstu o przyjaźni). Potwierdzeniem tego jest postawa dh. Wincentego Frelichowskiego 
(1913-1945). On pozostał wierny harcerskim ideałom do końca. Naprawdę warto przyglądnąć się jego postaci (zapraszam swoją drogą na http://www.przemienienie.omi.org.pl/frelichowski1.htm)
Jednym z przejawów takiej postawy jest zresztą kwestia powołania jednego z Zarządów Okręgu (z powodu ustawy o ochronie danych osobowych więcej szczegółów nie podam), 
w którego wyłonieniu wzięła udział minimalna liczba kandydatów i głosujących. Sukces czy porażka? Moim zdaniem sytuacja kompromitująca!? Jak w tym kontekście interpretować słowa, że stan ZHx mierzy się stanem drużyn i ilością instruktorów: "Oni bowiem w pełni świadomie decydują się na wzięcie odpowiedzialności za ZHx i współtworzenie go albo odchodzą". A jeśli pozostają i nie biorą odpowiedzialności? Sądzę, choć może będą to słowa dość gorzkie, że czasem młodsi są bardziej świadomi swoich zadań, niż instruktorzy, którzy już znudzili się "zabawą" w harcerstwo.

"Chcieć, to móc..."

Z poprzednim punktem wiąże się kwestia, obecnego w codziennym życiu i wdzierającej się w nasze harcerskie ideały, pokusy minimalizmu. Wiąże się to prawdopodobnie z 
niepopularną dziś kwestią akceptacji stawianych wymagań oraz powszechnym zatraceniem ducha wartości służby.
Najgorsze jednak w tym jest to, że wielu zaraża się tym minimalizmem. Ale jeśli to my jesteśmy powodem tego "zaraźliwego wirusa", podcinając innym skrzydła, to czy tak naprawdę zależy nam na dobru harcerstwa? A przecież sytuacje w niektórych drużynach, szczepach i hufcach przypominają opowieść o orle (niestety jej negatywny aspekt, choć nie brakuje też przysłowiowych "przyrodników"): "Żyjącego na wolności orła umieszczono na fermie kur. Kiedyś fermę tę odwiedził przyrodnik. Zaskoczony niecodziennym widokiem zaczął pytać o sens trzymania orła razem z kurami. Właściciel fermy nie potrafił udzielić przyrodnikowi wyczerpującej odpowiedzi. Stwierdził jedynie, że orzeł nie jest już orłem. Przebywając z kurami, sam stał się kurą: je to, co jedzą kury, zachowuje się jak kura, wydaje dźwięki jak kura. Wtedy przyrodnik 
wziął orła na ręce i rzekł: "Jesteś orłem, należysz do niebios, a nie do ziemi!". Orzeł zaś - jakby nie zważając na słowa przyrodnika - sfrunął na ziemię i wrócił do stada kur. Przyrodnik po raz drugi chwycił orła, podrzucił w górę i zawołał: "Jesteś orłem, masz orle serce i ono każe ci wznosić się ponad ziemię!". Reakcja orła była taka, jak za pierwszym razem: powrócił na ziemię i wszedł między kury. Przyrodnik po raz trzeci wziął orła na ręce i powiedział: "Jesteś orłem, spójrz w słońce! 
W locie ku słońcu odnajdziesz siebie i przypomnisz sobie, kim właściwie jesteś!". Wtedy jakaś przedziwna siła wstąpiła w orła. Naprężył mięśnie, rozpostarł skrzydła i wzniósł się ku słońcu. Szybował wyżej i wyżej, do kur nie powrócił nigdy. W locie ku słońcu odnalazł siebie i zrozumiał swoją naturę" (K. Wójtowicz, Przypiski, Poznań 1985, s. 84).
Wbrew pozorom wielu młodych przyciąga dziś tylko to, co wymaga trudu i wysiłku. Pokazuje to chociażby sytuacja hufców, które rozwijają się wspaniale, mimo, że przed młodymi ludźmi stawiają wysokie wymagania. Przypuszczam, że cały sekret tkwi w tym, że panuje tam nie minimalizm, ale maksymalizm. Równając ciągle w dół, nikogo nie przyciągniemy. Zapewniam!
Postawa minimalizmu wpłynie na pewno na brak kadry oraz na niechęć w podejmowaniu odpowiedzialności. I błędne koło się zamyka! Jeśli tego błędnego koła nie 
zatrzymamy - choć to może wersja najbardziej pesymistyczna - to nie będzie miał kto przejąć pałeczki od tych, którzy ją dziś niosą.
Niekiedy tłumaczymy się zastaną sytuacją zewnętrzną. A przecież, gdyby tak tłumaczył się Robert Baden-Powell w czasie obrony Mafeking, to by się natychmiast poddał. 
On natomiast nie tylko, że Mafeking utrzymał, ale obronił. Podobnie sprawa miała się z dh. Wincentym Frelichowskim, który w obozie koncentracyjnym w Dachau - miejscu 
po ludzku beznadziejnym - potrafił nieść nadzieję i promieniować dobrem. Pisał On m.in. w swoich notatkach: "Harcerstwo bowiem, a polskie w szczególności, ma takie środki, 
pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, to jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba. A już najdziwniejszą, ale najlepszą, jest idea harcerstwa: wychowanie młodzieży - przez młodzież. I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę. 
Czuwaj!".
Myślę wiec, że zwalanie winy na okoliczności, to szukanie łatwego samousprawiedliwienia. A przecież ZHx ma unosić ku górze, ku szczytom: "per aspera ad astra" 
(przez trudy do gwiazd). Jeśli tak rzeczywiście będzie, to nie zniechęcą nas kłótnie, brak szacunku, pomocy i życzliwości, pojawiające się gdzieniegdzie w naszych relacjach i trukturach. W tym kontekście nawet czas krytyki naszych działań może okazać się błogosławionym: czasem oczyszczenia naszych motywacji. Po co to wszystko robimy ? Dla uznania czy dla dobra innych?

"Władza czy służba?" 

Odwieczny dylemat człowieka. Słowo "służba" jest dziś bardzo niepopularne. Ale przecież bez służby nie będzie harcerstwa. Służba jest podstawą naszych działań: 
nie tylko na zewnątrz, ale przede wszystkim w naszych strukturach wewnętrznych.
Jakże wiele, w różnych środowiskach ZHx w Polsce, słyszę o walce o "stołki", wpływy, władzę, pozycję, funkcje i zaszczyty. Pamiętam, że wielokrotnie mogłem słyszeć 
te zarzuty w odniesieniu do organizacji harcerskich. A dziś, po 10 latach, jakże jesteśmy do tych ludzi podobni do tych, których kiedyś krytykowaliśmy. A przecież władza czy funkcja to nie wszystko. Zrozumie to jednak tylko ten, kto władzę traktuje jako służbę. Taki człowiek nigdy nie będzie kurczowo trzymał się "stołka".
Taka rzeczywistość może rzeczywiście działać zniechęcająco. Bo przecież kurczowe trzymanie się władzy, a nie traktowanie jej jako służby, przynosi dalsze onsekwencje. 
Jedną z nich jest eliminowanie niewygodnej krytyki. W latach osiemdziesiątych niektórych harcerzy, a nawet całe drużyny, usuwano z ZHP właśnie za to (sam doświadczyłem 
tego rodzaju kary za "nieprawomyślność"). A czy czasem po kilku latach u nas nie wygląda podobnie? Jakże często brakuje między nami rozwiązywania sporów i konfliktów 
na drodze dialogu i w atmosferze miłości, nie tylko deklarowanej.
Duch służby charakteryzuje się także tym, że jasno ukazuje sens harcerstwa. To przecież przełożony potrafi swoim podwładnym w czasie wątpliwości podać pomocną dłoń 
i w ten sposób pobudzić do dalszego działania dobrym słowem.

"Akcja czy formacja?"

To jeszcze inna bardzo ważna kwestia. Zwróciła mianowicie uwagę na pojawiającą się coraz częściej wśród nas akcyjność. Oczywiście o wiele łatwiej jest zorganizować jednorazową akcję z "fajerwerkami" i wielkim szumem, niż zająć się np. dziećmi ze szkoły specjalnej czy domu dziecka (nie tylko na zasadzie podrzucenia paczek świątecznych). 
Ta druga forma jest przecież długa, trudna, cicha i odbywająca się bez rozgłosu. Ale właśnie taka jest miłość. Czy zatem nie powinniśmy wybierać właśnie tego, co trudniejsze?
Gdy akcja goni akcję, można często zapomnieć o ustawicznej harcerskiej formacji. A przecież brak realistycznych i ciągle modyfikowanych długofalowych kierunków działania 
zastępów, drużyn, szczepów, hufców i okręgów, nie sprzyja pracy formacyjnej. Także zamieszanie wywołane brakiem solidnych podstaw naszej tożsamości, odbija się na działalności 
zastępów i drużyn. Dość często zdarza mi się spotkać druhów i druhny, którzy nie bardzo orientują się w harcerskiej symbolice i zwyczajach (ich historii i znaczeniu). 
Zapewne pomocą w tej materii są publikacje pojawiające się najczęściej w "lokalnej" prasie harcerskiej. Ale może warto pomyśleć też o "Vademecum harcerskim" z prawdziwego 
zdarzenia, gdzie te wszystkie rzeczy byłyby zebrane. Ja się bowiem z taką publikacją jeszcze nie spotkałem (chyba, że na gruncie ogólnopolskim coś takiego, dostępnego dla wszystkich harcerzy, istnieje - czego mogę nie wiedzieć!).
Harcerstwo dziś musi być atrakcyjne pośród wielu innych form spędzania wolnego czasu. Potrzeba zatem nie tylko wspólnych spotkań na zbiórkach, biwakach, kominkach, 
obozach czy w duszpasterstwie, ale także tych indywidualnych, nieoficjalnych. Potrzeba także promocji, reklamy ideałów harcerskich przedstawionych kompleksowo, poważnie i w sposób kompetentny. To pozwoli nam zmienić istniejące stereotypy, że harcerstwo jest organizacją dla dziwaków. Nigdy przecież nie jesteśmy na straconej pozycji, jeśli za nas będą mówiły konkretne i stałe owoce naszych działań.


"Jak nas widzą, tak nas piszą..."

Dość często mogę usłyszeć w rozmowach z osobami spoza środowiska takie opinie o harcerstwie: organizacja dla dziwaków, zarozumialcy, konserwy, dużych dzieci bawiących się w "Indian", itd. Można byłoby ich mnożyć bez liku. Ale czy usiłowaliśmy zastanowić się kiedyś, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak nas postrzegają inni?
Śmiało można powiedzieć, że cały problem leży w utartych stereotypach, których jest trudno nam się pozbyć. Wciąż, mimo tego, że minęło 10 lat i wiele rzeczy się zmieniło, ZHP - to "czerwoni", a ZHR - to "Solidarność". ZHP - to ci źli, a ZHR - to ci dobrzy czy też sytuacje odwrotne: ZHR - to źli, a ZHP - dobrzy, itp. Jakże nieprawdziwy i krzywdzący dla obu stron obraz. A tym czasem sytuacja nie wygląda tak jednoznacznie. W ZHP i ZHR-e można spotkać tych, którzy na serio traktują harcerstwo, jak i takich, którzy stanowią zakałę, np. wygrywając konkursy piwoszy!? (autentyczna sytuacja, ale w związku z Ustawą o Ochronie Danych Osobowych na tym poprzestanę)
Czy czasem nie jesteśmy też za bardzo uwikłani w partyjne układy? Czy przez pozwolenie na wykorzystywanie ZHx do celów propagandowych przez niektóre środowiska 
polityczne, sami nie staliśmy się winni powstałym stereotypom?
Ośmielę się wręcz stwierdzić, że często sztucznie utrzymywany podział, podsycany przez niektórych ludzi z ZHP i ZHR-u, nie sprzyja popularyzowaniu idei harcerskich. 
Wydaje mi się, że utrzymywanie tego drastycznego podziału niczemu nie służy, a wręcz przeciwnie jest to sprzeczne z Prawem Harcerskim.
Może właśnie nadszedł czas, aby dokonać historycznego gestu: przebaczamy i prosimy o przebaczenie z obu stron. Myślę, że właśnie taka była myśl biskupów polskich, 
którzy za sugestią Jana Pawła II, obrali w tym roku ks. dh. Wincentego Frelichowskiego na Patrona Harcerzy Polskich "bez względu na przynależność" (zobacz Komunikat z 303 Konferencji Plenarnej Episkopatu Polski). Tę samą myśl możemy zauważyć w przytoczonym już wcześniej przesłaniu Jana Pawła II do przedstawicieli środowisk harcerskich. Nie wiem czy przeanalizowaliśmy te słowa dokładnie, ale Papież kładzie w nich nacisk na "organizację harcerską", wskazuje na pozytywne oddziaływanie idei harcerskich, a nie którejś z konkretnych organizacji harcerskich. Czy posłuchamy tych głosów? Czas pokaże!
Z obserwacji wiem, że ta myśl pojednania rodzi się oddolnie i z trudem. Ale czy na jej przeszkodzie nie staną czysto ludzkie sprawy decydentów ZHP i ZHR-u: ambicja, niechęć przebaczenia czy zadawnione animozje (jakąś formę mogliśmy niedawno obserwować na liście dyskusyjnej "Czuwaj" i w mediach, gdy wyszła sprawa ICCS - szczerze mówiąc do dziś nie wiem kto mówił prawdę, a kto kłamał!?). W mojej drużynie też nie byliśmy zbyt dobrze traktowani przez ZHP, ale czy to ma być powodem do wiecznej niechęci. Przecież w ZHP tak wiele się zmieniło i nadal zmienia w dobrym kierunku. Stara kadra odchodzi, a obecnie przychodzą całkiem nowi ludzie.
Na pewno nie chodzi o to, aby powstała jedna organizacja harcerska. Obserwując wnikliwie środowiska ZHP i ZHR-u, uważam że nie jest to możliwe i raczej nie będzie, 
choć może przyszłość pokaże coś innego. Może warto więc pomyśleć o formie pewnego rodzaju federacji, nie tylko formalnej, ale po ostatnich "ekscesach" obu stron wydaje się to nierealne i mgliste.

"Jacy Przywódcy?" 

Myślę, że na tle moich wcześniejszych rozważań zarysował się już typ przywódcy w dzisiejszym ZHx.
Przede wszystkim musi to być osoba, która sama bez reszty żyje służbą Bogu (Sile Najwyższej...) i Polsce oraz drugiemu człowiekowi. Przywódca, który jest odpowiedzialny za siebie (własna formacja) i tych, którzy zostali mu powierzeni (formacja innych).
Musi to być osoba, która nie tylko mówi o ideałach, ale nimi żyje i może stać się wzorem do naśladowania. Taki Przywódca powinien być jednocześnie wymagający i zasłuchany w głos harcerzy mu powierzonych. Inaczej przez nacisk, położony na realizację nierealnych i utopijnych zadań, skutecznie będzie zniechęcał do idei harcerskich. 
Powinien mieć zatem sam jasno wytyczone kierunki działania danej jednostki nie tylko na bieżący rok, ale na znacznie dłuższy czas. Tu jednak potrzeba wychowania następców, którzy wkładając cały swój potencjał twórczy, będą kontynuowali rozpoczęte dzieło.
Często, w rozmaitych środowiskach harcerskich słyszę i widzę, że wraz z nowym drużynowym czy zastępowym całkowicie zmieniają się kierunki pracy, a to co było wcześniej jest totalnie krytykowane. Nie sprzyja to ani budowaniu autorytetu poprzednika (raczej jest to kwestionowanie autorytetu), ani także własnego (kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada - mówi przysłowie). Już przecież Adam Asnyk pisał: "Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy, choć sami macie doskonalsze wznieść. Na nich się jeszcze święty ogień żarzy, winniście im cześć".
Dzisiejszy Przywódca Harcerski powinien nie tylko słuchać i angażować członków powierzonej mu grupy w wyznaczaniu zadań i priorytetów, ale także powinien wymagać 
ich realizacji. Słuchanie innych, często ustosunkowujących się krytycznie do naszych działań, pozwoli dobrze ustawić kryteria i priorytety działania. Zrozumie to 
jednak tylko dobry przywódca.
I jeszcze jedna refleksja, aby tak łatwo się nie pozbywać z zastępów i drużyn tych, którzy sprawiają kłopoty. Dwa lata temu, kiedy głosiłem kazania, podszedł do mnie mój dawny zastępowy z drużyny. Pamiętam, że jak tylko się pojawił wśród nas, w drużynie, zaczęły się ciągłe kłopoty. Był prawdziwą zmorą. Po konsultacji z kapelanem harcerskim postanowiłem zrobić go zastępowym. I ten człowiek zmienił się nie do poznania. Teraz zresztą, kiedy się spotkaliśmy powiedział mi zaskakujące słowa: "Dziękuję Ci za to, że uwierzyłeś wtedy w moje możliwości. Nikt inny nie wierzył, że mogę zrobić kiedykolwiek coś dobrego. Dzięki temu zdarzeniu stałem się 
zupełnie innym człowiekiem". Jak więc wielka może być moc wspólnoty: więzi w zastępie, w drużynie w czasie zbiórek, wspólnych biwaków, obozów, ognisk, wspólnego robienia czegoś dobrego dla innych.
Możemy zatem powiedzieć, że współczesny model harcerskiego przywódcy jest modelem integracyjnym z domieszką (nieznaczną) autortytatywnego. Ale czy do jego 
budowania już dorośliśmy? W takim modelu bowiem potrzeba najpierw odpowiedzialności członków. Na dzień dzisiejszy, przynajmniej tak myślę, sprzyjałoby to rozmyciu odpowiedzialności i realizacji obowiązków. Nie wykluczam jednak, że niektóre jednostki ZHx dojrzały już do realizacji tego modelu.
A zatem współczesny przywódca harcerski, to osoba dbająca o własny rozwój ludzki, duchowy (np. chrześcijański) i harcerski; traktująca poważnie swoją służbę 
wychowawczą; skupiona na dobrej formacji powierzonych sobie harcerzy, a nie tylko na spektakularnych akcjach; mocno przeciwstawiająca się niekorzystnym warunkom 
zewnętrznym i z nadzieją robiąca swoje; pojmująca władzę jako służbę i odporna na wciągnięcie siebie i podwładnych w polityczne przepychanki. Osobiście uważam, że tylko taka osoba przez swój własny przykład i autorytet będzie w stanie oddziaływać pozytywnie na innych.
Współczesny przywódca powinien także wielką wagę przywiązywać do wartości wspólnoty, stanowiącej wielkie bogactwo. Nie chodzi tylko o kontakty oficjalne i powierzanie zadań tylko najlepszym (czasem przecież pozory mogą mylić). To zżycie się członków zastępu i drużyny wydatnie ułatwi nam pracę. Zapewniam!
Wysokie wymagania?! Ale przecież "do wyższych rzeczy jesteśmy stworzeni" (Stanisław Kostka). Skoro mogli tak postępować ci, którzy byli przed nami; mógł tak postępować dh. Wincenty Frelichowski, nasz patron; może tak wielu wokół mnie (wbrew wszelkim pozorom, że tak nie jest), to dlaczego nie ja?

Znalazłem lekarstwo?!

Być może nie rozwiąże ono wszystkich dylematów, ale wystarczy jeśli każdego z nas pobudzi do refleksji nad naszym byciem harcerzem. Jeśli pozwoli choć niektórym znaleźć właściwą drogę, to już można uznać je za skuteczne.
Jest to, sugerowane już nieśmiało, pochylenie się po raz wtóry nad wartościami harcerskimi, punktami Prawa Harcerskiego nad Przyrzeczeniem Harcerskim, naszymi zwyczajami (chociażby nad zwykłym pozdrowieniem "Czuwaj" czy tak spowszedniałym nam gestem podawania lewej ręki). Potrzeba zastanowienia się nad tym, czy za słowami i gestami idzie nasza myśl i drgnienie serca. Taki swoisty, mój własny rachunek sumienia z bycia harcerzem, wierności temu wszystkiemu, co kiedyś przyrzekałem. Bo przecież, gdy zaczyna słabnąć nasza gorliwość i miłość, to nawet wobec najwspanialszych ideałów możemy przechodzić obojętnie.
Zachęcam więc każdego z nas do zrobienia takiego harcerskiego rachunku sumienia. Do odważnych świat należy. A jeden z naszych misjonarzy, Francuz, który przez 50 
lat pracował w Afryce Południowej, o. Józef Gerard OMI powiedział: "świat należy do tego, kto bardziej pokocha i kto mu tę miłość udowodni".
Na zakończenie wszystkim odważnym dedykuje modlitwę ks. Wincentego Frelichowskiego, zapisaną w jego notatkach. Zechciejmy dziś, posługując się tymi słowami, 
prosić Boga o moc bycia prawdziwymi i autentycznymi harcerzami: "Ale w najgłębszej pokorze klękam dziś przed Tobą Boże. Odczuwam w całej pełni nicość i ułomność 
moją. Zwracam się do Ciebie, któryś mnie takim stworzył i który mnie prowadzisz. Boże, wyzwól mnie z tego stanu, w jakim dziś jestem. Chcę być innym. Chcę być prawdziwym harcerzem. Postępować w życiu, jak mi nakazuje myśl, sumienie. Daj mi tę łaskę. Ja z nią współpracować będę i po harcersku wydobyć się chcę z tego upadku duchowego. Daj mi poczucie wartości. Ale nie tylko sugestywne poczucie, lecz chcę prawdziwą wartość w sobie wyrobić. Boże, zupełnie się w Twe ręce oddaje. Daj mi krok po kroku iść w górę. Święty Jerzy, pomóż mi odnieść zwycięstwo nad samym sobą".

Zamiast zakończenia...

Mam nadzieję, że ta moja dość długa refleksja, choć może w niektórych momentach celowo przejaskrawiona, posłuży dalszej, owocnej dyskusji nad tożsamością harcerską 
oraz pojawiających się w naszej pracy ideowo-wychowawczej znaków zapytania. Tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów. Temu, kto nic nie robi, nie zależy już na niczym. Mnie natomiast zależy, aby ruch harcerski był tym, czym być powinien. Zapraszam zatem do dyskusji czy wymiany refleksji nie tylko na tej liście "Czuwaj", 
ale także przy innych okazjach.


Czuwaj!

rw@omi.org.pl
o. Robert Wawrzeniecki OMI


Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.